Blaski i cienie minionej nocy (18. marzec)

Z reguły w moim małym cyklu opisywałem fakty związane z osobami zawodników lub oceniałem wyniki drużyn; lepsze i gorsze.  Po wydarzeniach poprzedniego wieczoru i starciach, które dane było mi oglądać (Pacers – Knicks drugi dzień z rzędu oraz Clippers – Rockets) postanowiłem dziś co nieco skoncentrować się na trenerach.

Blaski: Tom Thibodeau oraz Mike Woodson.

1. Najlepszy trener poprzedniego sezonu, człowiek, który przez lata asystował Docowi Riversowi w obozie Celtów, znów mnie zadziwia. Przed rokiem miałem wrażenie, iż wycisnął on ostatnie poty ze swoich dzielnych Byków, kreując osobę przyszłego MVP ligi – Derricka Rose’a oraz wynosząc na wyższy poziom Luola Denga. Niestety jego świetna praca znalazła swój kres podczas konfrontacji z Miami Heat w play offs 2011.

Ten rok miał być prostszy i łatwiejszy w pracy a Byki miały rozpocząć szybszy marsz w górę po pierwsze miejsce w sezonie zasadniczym. Rok temu o tej samej porze Tibs borykał się problemami urazów Joakima Noaha oraz Carlosa Boozera, a mimo to doprowadził Bulls do bilansu najlepszego od czasów Jego Powietrznej Wysokości (61-21). To było wydarzenie i nie da się tego podważyć.

Teraźniejszość jest jeszcze trudniejsza dla Toma. Musiał on do wczoraj – przeciwko Sixers i kandydatowi na Trenera Roku, innemu ex coachowi Byków – radzić sobie w 13 spotkaniu bez swojego lidera (bilans 9-4 bez niego). Ponadto nie może on w ogóle liczyć na wirtualne wzmocnienie tj. Ripa Hamiltona, który zagrał tylko w 1/3 spotkań swojej nowej ekipy. Jeśli dodam ,że z urazem nadgarstka cały czas w grze walczy Luol Deng, a co jakiś czas wypada ze składu C.J. Watson to analizując wynik numer jeden w lidze (37-10) stoi przede mną prosty i oczywisty wybór (drugi z rzędu) Trenera Roku.

Puentując: na wyniki drużyny wielki wpływ mają notujący kolejne postępy John Lucas, Ronnie Brewer i C.J. Watson. Wszystko to efekt pracy trenera Thibodeau oraz pracy zawodników w połączeniu z realizacją trenerskich wytycznych (przypomnijcie sobie, gdzie był Lucas rok temu?)

2. Następca Mike’a D’Antoniego w Knicks nie miał łatwo na starcie. Rozkapryszone gwiazdy jak Carmelo Anthony, Amar’e Stoudemire i J.R. Smith w połączeniu z fenomenem Jeremy’ego Lina (znów świetny występ minionej nocy; 19pkt/7zb/6as) oraz liczbą obwodowych graczy z których każdy chce dostać swoje minuty (Fields, Shumpert, Davis a na ławce są jeszcze Bibby, Douglas, Walker..)  to nie lada zadanie poukładać te puzzle. W dodatku trzeba zmusić ich do dzielenia się ze sobą piłką, a na koniec zmotywować do gry w obronie.

Wczoraj po obejrzeniu kolejnego meczu Knicks w tym sezonie przypomniałem sobie jedno zdanie jakie wypowiedział ex coach Hawks (już wcześniej ceniłem go za pracę z Jastrzębiami, a nie tylko mnie dziwiło nie przedłużenie z nim umowy w Atlancie) tuż po meczu z Blazers:

Przekazałem im tylko, aby wzięli głęboki oddech, zrelaksowali się, wyszli na parkiet i cieszyli się grą w koszykówkę.

Widać to wystarczyło i magia nowego trenera podziała.  Przede wszystkim (Woodson wcześniej był zatrudniony w Big Apple jako trener od defensywy) Melo, Fields i (jeszcze raz) przede wszystkim Chandler rzucili się do gry w defensywie (!). Tyson dzielił i rządził pod swoim koszem już w meczu z Blazers (jednak kto by się tam ekscytował meczem w rozbitymi wewnętrznie Blazers).  Piątkowy mecz pokazał nam w pierwszej połowie jak ważnym on był graczem w mistrzowskiej ekipie z Dallas. Pacers nie byli w stanie – nawet All Star na wyrost Roy Hibbert – zdobyć punktów z pomalowanego. Wczorajsza druga i czwarta kwarta (mimo 24 oczek na koncie Hibberta) też pokazała, iż Knicks za sprawą swojego pierwszego centra, potrafią bronić, walczyć i pokonać w dwa dni tzw. contendera na Wschodzie (14.5 oczek różnicy na mecz miedzy obiema ekipami).

Puentując: Knicks wracają do gry i powoli będą się zbliżać do Celtów. Na pewno wg mnie zagrają w play off a jeśli trafią na Bulls lub Magic są nawet w stanie postarać się o dużą niespodziankę. Zostało im 21 spotkań na poprawę bilansu (21-24)

Cienie: Vinny Del Negro

Dlaczego mnie nie dziwi, że Clippers złapali zadyszkę i mocno polecieli na dół w Konferencji Zachodniej..Na pewno nie jest to aż tak wielki wpływ straty Chauncey’a Billupsa. Nawet patrząc na gorszy bilans spotkań bez Big Shota (10-12) musicie widzieć ,iż w grze zespołu, którego często szukamy w TOP10, a przed sezonem wymienialiśmy go nawet do grona finalistów Zachodu, nie widać postępu.

Patrzymy na ich mecz – jak wczoraj z Rockets – widząc w akcji świetnego Griffina, bardzo wszechstronnego Paula a potem długa przerwa i nierówni Jordan (pudłujący z najbliższej odległości), Butler (skuteczność zatracił gdzieś na trasie Dallas – L.A.) oraz Williams. Myślicie ,że Nick Young poprawi atak Clippers? (być może..). Jednak nie o atak mi chodzi.

LOB City słabiej niż Lakers, Thunder i Spurs bronią na obwodzie i pod koszem. Jeśli się patrzy na nich – w grze – często wychodzi brak zaangażowania i chęci do walki. W ekipie tej brakuje mi obok Reggiego Evansa innego specjalisty od obrony ala Dahntay Jones, Mike Pietrus, Shane Battier lub dawny James Posey. Jednak brak odpowiedniej motywacji u graczy to zadanie dla trenera Del Negro. Pamiętam też swego czasu jak nie potrafił on wycisnąć większych chęci do obrony wśród utalentowanych Bulls (Noah,Thomas,Deng,Rose,Gordon,Hinrich, Miller etc.)  Teraz mam swego rodzaju deja vu, patrząc na utalentowanych Clippers. Nie chcę przekreślać jakichkolwiek szans na wyższe miejsce tej drużyny, ale jak sami wiecie obrona w play offs to rzecz pierwsza.