Nie taki Raptor straszny jak go malują?

W oczekiwaniu na coraz bliższy powrót do gry Zacha Randolpha Memphis odniosło kolejne zwycięstwo. Tym razem postawili swój skalp na najbardziej europejskiej z enbiejowych drużyn – Toronto Raptors.

Goście przybyli do Kanady w roli faworyta. Ostatnio ich forma ciągle zwyżkuje i można zaryzykować stwierdzenie, że są obecnie jedną z najgorętszych drużyn w całej lidze. Dlatego też wydawało się, ze nie powinni mieć większych problemów z nierówno grającymi Raptors.

Pierwsze akordy tego spotkania niejako przeczyły tej wizji. Toronto prowadzone przez swój bardzo dobrze działający frontcourt szybko wyszło na delikatne prowadzenie, które utrzymywało się przez większość pierwszej ćwiartki meczu. Szczególnie korzystne wrażenie sprawiał (uwaga!) Aaron Gray, który już po pierwszych pięciu minutach tego starcia miał więcej punktów niż wynosi jego tegoroczna średnia. Z czasem do głosu zaczęli jednak dochodzić również gracze Niedźwiadków. Wśród nich prym wiódł jedyny all-star, jakiego mieliśmy dzisiaj okazję oglądać, a więc Marc Gasol, który bezlitośnie obnażał braki w defensywie gospodarzy. A że w sukurs koledze przyszli także Mike Conley i Rudy Gay, to z dziewięciu oczek przewagi Toronto zrobiło się momentalnie dwa punkty przewagi Memphis. Ostateczny wynik tej kwarty to 23:21 dla podopiecznych Hollinsa.

Drugą kwartę z dużym impetem rozpoczęli gracze z Kanady. Bardzo dobrą zmianę dał przede wszystkim Jerryd Bayless, który w tej części meczu zanotował aż dziesięć punktów. Dobrze wspierali go także pozostali zmiennicy Raptors, co w pewnym momencie pozwoliło ich drużynie na ośmiopunktowe prowadzenie. Zawodnicy Grizzlies w porę jednak się zreflektowali i zaczęli grać tak jak przyzwyczaili do tego swoich kibiców, co z kolei zaowocowało podgonieniem ekipy Dwayne’a Caseya.  Wśród gości na pewno można wyróżnić O.J. Mayo, którego niezła postawa pozwoliła odrobić Grizzlies dużą część straty i wyjść na tę trzecią kwartę w całkiem korzystnych humorach. Wprawdzie w tym momencie zaliczka Raptors wynosiła solidne siedem punktów to jednak w grze teamu z Zachodniego Wybrzeża można było się dopatrzyć wielu pozytywów.

Na początku trzeciej części meczu gospodarze pokazali wszystkim filmik instruktażowy pt. 'jak w niecałe trzy minuty można stracić cały dotychczas zgromadzony kapitał’. Niedźwiadki dosłownie rzuciły się na swojego rywala z widoczną chęcią rozszarpania go i odebrania mu wszelkich argumentów w kontekście walki o zwycięstwo w tym meczu. Imponujący run 11:0, którego architektami byli Gasol, Gay i Conley nie tylko pozwolił na odrobienie wszelkich strat, ale także wysforował gości na czteropunktowe prowadzenie. Następny fragment trzeciej kwarty to prawie cały czas gra kosz za kosz, obie drużyny dość łatwo znajdowały drogę do kosza, przez co mecz oglądało się naprawdę dobrze. Gra była w tym czasie toczona w bardzo szybkim tempie i była raczej pozbawiona przestojów. Wydarzenia boiskowe były płynne i dlatego też wynik ciągle pozostawał sprawą otwartą. W drużynie Toronto siłą był przede wszystkim kolektyw, gdyż każdy z zawodników wnosił coś pożytecznego do gry. Trafiali Bayless, Calderon, Barbosa, czy też A.Johnson. Natomiast w ekipie Hollinsa dwoił i troił się wspomniany już dzisiaj przeze mnie Mayo, który bardzo korzystał na tym, że Kanadyjczycy szybko złapali pięć przewinień, co skutkowało przy każdym kolejnym faulu dostaniem się na linię rzutów wolnych. A w tym elemencie trzeci nr draftu 2008 był bardzo skuteczny. Ostatecznie ta kwarta zakończyła się wynikiem 32-23 dla Memphis, a w całym meczu widniał wynik 77-75 dla Grizzlies.

Na ostatnią część meczu dużo bardziej zmotywowani wyszli gracze Caseya. Pozwoliło im to szybko zniwelować nikły zadatek Niedźwiadków i wyjść na prowadzenie. Prowadzenie, które po kilku minutach urosło nawet do siedmiu oczek. Wiadomo było wtedy, że coach Memphis musi jakoś zareagować.  Jak to w takich trudnych przypadkach bywa pomysłem na zmianę tej niekorzystnej sytuacji miało być granie piłek pod sam kosz do skutecznego tego wieczoru Gasola i wykorzystanie Jego wzrostu w grze przeciw niższym podkoszowym Raptors. Taktyka ta opłaciła się, bo po chwili przewaga Toronto stopniała do zaledwie jednego punktu. Gospodarze szybko jednak znaleźli receptę na ten niepokojący rozwój sytuacji. Remedium na kłopoty ogarniające drużynę stał się ten, który był bohaterem poprzedniego meczu Raptors, a więc Linas Kleiza. Litwin odnalazł w końcu odpowiedni rytm i zaczął raz za razem dziurawić kosz zaskoczonych tym faktem Grizzlies.  Jego siedem punktów w ciągu zaledwie jednej minuty nie przeszło bez echa. Sprawiło bowiem, że jego drużyna wyszła ponownie na bezpieczne, sześciopunktowe prowadzenie.

Kiedy wydawało się, że gospodarze mogą utrzymać już tę bezpieczną nadwyżkę to jednak gracze Grizzlies po raz kolejny pokazali, że bardzo dobrze odnajdują się w zaciętych końcówkach. Kilka skutecznych akcji rozpisanych po kolei na Mayo, Conleya, Gaya i Gasola sprawiło, że wynik znów oscylował wokół remisu i wtedy to wiedzieliśmy już, że czeka na nas emocjonująca i pełna nerwów końcówka spotkania. Po stronie Toronto piłka wędrowała do niemal nieomylnego we wcześniejszych etapach rozgrywki Kleizy, który jednak nijak nie umiał znaleźć drogi do kosza Memphis. W odpowiedzi konsekwentnie pudłował Conley, który pomimo tego, że notował na swoje konto bardzo udany występ to jednak w końcówce nieco się pogubił. Bardzo ważną akcję dla gospodarzy przeprowadził za to Calderon, który miał szansę na akcję 2+1, zmarnotrawił ją jednak pudłując dodatkowy rzut wolny. W tym momencie rezultat brzmiał 98-97 dla 'domowników’. Za chwilę szansę na odzyskanie dla swojego teamu prowadzenia miał Cunningham, który mając dwie próby z linii raz się pomylił, a więc doprowadził tylko do remisu. Za chwilę akcja w podobnych okolicznościach przeniosła się pod kosz gości, gdzie szansę na dwa punkty z rzutów wolnych miał Gray, który jednak również trafił tylko raz.

Przy wyniku 99-98 dla gospodarzy piłkę dostał lider przyjezdnych Gay, który trafił efektownego jumpshota nad Linasem Kleizą i tym samym dał swojej drużynie niezwykle ważną, jednopunktową zaliczkę. Do rozegrania zostało 26,9 sek. Po czasie piłka ponownie trafiła do rąk litewskiego skrzydłowego Raptors, ten jednak nie przełamał swojej czarnej serii i wtedy było już wiadomo, że w tym momencie wszystkie karty rozdają podopieczni Lionela Hollinsa. Piłkę po niecelnym rzucie zebrał Mayo, który podaniem przez pół boiska obsłużył Tony’ego Allena, ten trafił lay-upa i dodatkowo był faulowany. Spudłował bonusowy rzut wolny i na 7,8 sek. przed końcem meczu czas wziął Casey. Po time-oucie piłkę na obwód dostał Calderon, który jeżeliby trafił doprowadziłby do dogrywki, rzut Hiszpana nie znalazł jednak drogi do kosza i Raptors pozostało tylko rozpaczliwe faulowanie graczy gości. Barbosa przewinił na Conley’u, który przestrzelił oba wolne. Ten fakt nie wpłynął jednak w żaden sposób na losach meczu, gdyż na jego odmianę było już po prostu za późno. I tym sposobem zawodnicy Grizzlies odnieśli trzecie kolejne zwycięstwo i dzięki temu triumfowi awansowali na piątą lokatę na Zachodzie.

Memphis: Gay 23 (12zb.), Gasol 21, Conley 21, Mayo 16, Cunningham 11, Allen 5, Speights 3, Selby 2

Toronto: Bayless 18, J.Johnson 14, Barbosa 13, Kleiza 12, Calderon 10, A.Johnson 10, Davis 7, Gray 7, DeRozan 4, Magloire 4

Komentarze do wpisu: “Nie taki Raptor straszny jak go malują?

Comments are closed.