Lakers nie dali szans Bobcats. Reaktywacja rezerwowych LAL.

Los Angeles Lakers wygrali bardzo pewnie 106-73 z Charlotte Bobcats, pomimo chwilowych problemów w trzeciej kwarcie. Skutecznie zagrali w końcu rezerwowi „Jeziorowców”, którzy zdominowali czwartą kwartę.

Drużyna Bilans I kwarta II kwarta III kwarta IV kwarta Wynik
Charlotte Bobcats 3-19 18 18 22 15 73
Los Angeles Lakers 13-9 30 30 13 33 106

Lakers wygrali spotkanie z najsłabsza ekipą w lidze, ale ich kibice nie mogą być do końca usatysfakcjonowani. Po świetnej pierwszej połowie, w drugiej, a szczególnie trzeciej ćwiartce, nastąpiło kilka minut, które mogło wstrząsnąć Los Angeles, gdyby tylko po drugiej stronie parkietu biegała drużyna z nieco większym potencjałem. Lakers wygrali spotkanie, po którym udają się w siedmiomeczową trasę wyjazdową, podczas której nie mogą sobie pozwolić na takie chwile słabości, jak w spotkaniu przeciwko Bobcats.

Podopieczni Mike’a Browna rozpoczęli mecz z Metta World Peace’m w pierwszej piątce. Dla skrzydłowego LAL był to dopiero drugi występ w s5 w tym sezonie, ale przy okazji drugi wygrany. Pierwsza połowa to całkowita dominacja Lakers, a właściwie to dwóch zawodników. Kobe Bryant rzucił 24 punkty, ośmieszając momentami Geralda Hendersona i wchodzącego z ławki Derricka Browna. „Black Mamba” grał na takim luzie i z taką łatwością dziurawił kosz, jakby miał 20 lat. Zresztą udanego meczu z jego strony można było się spodziewać, ponieważ to przeciwko Bobcats notuje najwyższą średnią punktową ze wszystkich zespołów NBA (29.6 pkt/mecz).

Przewaga LAL wzrastała z minuty na minutę. Po pierwszej kwarcie wynosiła 12 punktów (30-18). Kiedy w drugiej kwarcie, trafienie za trzy zaliczył Troy Murphy, było już 40-22, a do przerwy aż 60-36, czyli jak ktoś ładnie zauważył na naszym facebookowym profilu: Po 24 minutach, Lakers wygrywali 24-punktami, po 24 rzuconych oczkach Kobe’go, grającego z numerem 24.

Bryanta skutecznie wspierał Andrew Bynum, który nie miał godnego siebie rywala pod koszami ze strony Bobcats. DeSagana Diop jest zbyt powolnym zawodnikiem, aby móc powstrzymywać będącego w gazie Drew. Środkowy Lakers zanotował w pierwszej połowie 14 punktów i 8 zbiórek.

W grze Lakers była jednak jedna niepokojąca sprawa, która w meczu z mocniejszym rywalem, mogłaby przesądzić o ostatecznym wyniku. Po 24 minutach, Bobcats mieli na swoim koncie aż 10 ofensywnych zbiórek, co nie powinno dziwić statystyków, ponieważ Lakers w tym sezonie pozwalają zbierać rywalom aż 29.6% piłek na bronionej desce. Zadziwia jednak fanów Lakers, którzy nie do końca rozumieją skąd biorą się te problemy z zastawianiem, kiedy na parkiecie przebywają Pau Gasol i Bynum.

Kiedy wydawało się, że sielankowy nastrój w Staples Center będzie trwał dalej, a Kobe zapewne niebawem uzbiera kolejne punkty, aby ostatecznie zanotować ich około 40, graczom Lakers odcięło prąd. Przez pierwsze 8 minut trzeciej kwarty rzucili tylko 6 punktów. Bryant spudłował wszystkie 5 rzutów z gry, a cały zespół gospodarzy stracił aż 7 piłek – zamienionych na łatwe punkty rywali – podczas, gdy w całej pierwszej połowie zaliczył tylko 5 strat.

W drużynie gości trafiali głównie zawodzący w pierwszej połowie: Kemba Walker (12 pkt, 6 ast, 6 zb, 4-12 FG), Henderson (14 pkt, 7-16 FG) i Boris Diaw (11 pkt, 4 zb, 4 ast, 4-11 FG). Przewaga miejscowych topniała w zastraszającym tempie i w pewnym momencie zrobiło się tylko 53-66. Zespołowi Lakers brakowało punktów nie tyko Bryanta, ale także Bynuma, który, gdy tylko otrzymywał piłkę był podwajany i musiał szybko oddawać piłkę do partnerów. Przed ostatnia odsłoną, na tablicy pojawił się wynik 73-58 dla LAL.

Bobcats podjęli rękawicę tylko przez pierwsze dwie minuty czwartej kwarty. Po trafieniu D.J.White’a zrobiło się tylko 62-73 i wydawało się, że gospodarzom wcale nie będzie tak łatwo wygrać tego meczu. Okazało się jednak zupełnie inaczej i co najciekawsze, zespół Browne’a nie potrzebował do tego pomocy Bryanta (24 pkt, 9-21 FG), Gasola (10 pkt, 9 zb) i Bynuma (20 pkt, 11 zb, 2 blk).

Rezerwowi Lakers rzucali do tej pory średnio tylko 19.4 punktów na mecz, co jest dopiero 27. wynikiem w lidze. Czwarta ćwiartka pozwoliła znacząco podreperować ten wynik, a kolejne trójki Murphy’ego (12 pkt, 4-4 3P), Jasona Kapono (6 pkt, 2-4 3P), Matta Barnesa (10 pkt, 4-5 FG, 3 zb, 3 ast, 3 blk) i rewelacyjnie grającego ostatnio Andrew Goudelocka (12 pkt, 3 ast, 3 zb, 4-9 FG) doprowadziły do ostatecznego pogromu. Największe gwiazdy Lakers mogły tylko z uśmiechem na twarzach oklaskiwać grę swoich mniej znanych kolegów.

Poza 2 punktami z rzutów wolnych Bynuma, rezerwowi rzucili w czwartej kwarcie 31 oczek, a w całym meczu aż 48. Właśnie takie wsparcie z ławki potrzebne jest Bryantowi i spółce w każdym meczu. Czyżby rezerwowi przestraszyli się ostatnich doniesień medialnych o możliwym sprowadzeniu do Los Angeles Gilberta Arenasa lub Ramona Sessionsa?

Lakers trafili aż 12 rzutów za trzy (na 26 prób), co przy ich fatalnej skuteczności w tym elemencie może napawać optymizmem, szczególnie, że nie był to już pierwszy mecz w ostatnim czasie z taką skutecznością z dystansu. Dodatkowo, Lakers zdobyli w drugim meczu z rzędu ponad 100 punktów, co jeszcze w obecnych rozgrywkach im się nie zdarzyło.

Dobrze wyglądało dzielenie się piłką wśród zawodników Lakers, ponieważ aż 26 z 42 trafionych rzutów było asystowanych. Niepokojąca jest jednak liczba strat (16), po których Bobcats rzucili aż 21 łatwych punktów oraz aż 12 zbiórek oddanych przez Lakers pod własnym koszem, mimo wygranej walki na tablicach (47-34).

Bobcats trafili tylko 34.8% swoich rzutów z gry i prawdę mówiąc, oglądanie tej drużyny w obecnym sezonie jest bardzo trudne. Zespół Paula Silasa wygląda jak zbieranina zawodników, którzy nie do końca wiedzą co mają robić na parkiecie, a nawet jeśli uda im się trafić kilka rzutów i zbliżyć do rywala – nie potrafią zrobić jeszcze kroku dalej.

 

Komentarze do wpisu: “Lakers nie dali szans Bobcats. Reaktywacja rezerwowych LAL.

  1. Arenasa nie będzie w L.A. a mówił o tym Mike Brown przed meczem. Jedyne co się stało to Brown dzwonił do Agenta i skończyło się na pogawędce , z graczem pochodzącym z Kalifornii. Żadnego work-outu i żadnego try-outu;-) Bardziej realne wydaje się przyjście Sessionsa.

  2. O reaktywacji rezerwowych ciężko mówić bo to jak na razie jednorazowy przypadek w dodatku z 2 najgorszą drużyną ligi, zobaczymy na co ich stać podczas zbliżającego się 6cio meczowego tripu.

  3. to prawda Arenas niestety nie trafi raczej do LA, narazie ciezko mowic gdzie moze zagrac (o ile jeszcze zagra)

Comments are closed.