Grizzlies rozgromili Kings

Memphis Grizzlies pokonali wysoko Sacramento Kings na własnym parkiecie, grając swój najlepszy w ofensywie mecz w tym sezonie. Aż czterech zawodników Grizz rzuciło przynajmniej 20 punktów.

Drużyna Bilans I kwarta II kwarta III kwarta IV kwarta Wynik
Sacramento Kings 6-11 21 39 16 19 95
Memphis Grizzlies 9-6 34 24 24 26 128

Podopieczni Lionela Hollinsa wygrali szóste spotkanie z rzędu, co jest ich najlepszym wynikiem od sześciu lat. Dla grających bez kontuzjowanego Zacha Randolpha Grizz jest to bardzo dobry wynik i już powoli powracają na właściwie, czyli takie, jak w poprzednim sezonie tory. Kings przystąpili z kolei do tego meczu bez narzekających na urazy Chucka Hayesa i Johna Salmonsa, a na dodatek po 13 minutach gry, parkiet musiał opuścić Marcus Thornton, który ma problemy z udem.

Na początek chciałbym przytoczyć ciekawostkę, która powinna wielu zacinteresować. Pierwszy mecz w barwach Grizzlies w tym sezonie rozegrał Irańczyk Hamed Haddadi. Środkowy z Memphis dla wielu jest taką maskotką zespołu, jak Brian Scalabrine w Chicago, ale nie do końca jest to prawdą. Kiedy kłopoty z faulami mają wysocy gracze Grizz, Haddadi sprawdza się idealnie, jako ich zastępca. Przeciwko Kings wyszedł na parkiet na 5 minut, w momencie, kiedy wynik już dawno był rozstrzygnięty i rzucił 2 punkty oraz zebrał 5 piłek. Dzięki temu został liderem NBA pod względem zbiórek PER-36 (liczba zbiórek w przeliczeniu na 36 minut gry) – zbiera ich w takim układzie dokładnie 12.

Ok, zejdźmy jednak na ziemię. Gospodarze rozpoczęli to spotkanie z wysokiego C i już po pierwszej kwarcie prowadzili 34-21, a sensacyjnie grał Mike Conley, który trafił w tej części wszystkie 7 rzutów z gry i zdobył aż 15 ze swoich 21 punktów. Wielkie problemy w ofensywie od pierwszych minut miał lider Kings, Tyreke Evans. Przy twardo grającym Tony’m Allenie nie mógł sobie zbytnio poszaleć. Obrońca Grizzlies nie odpuszczał Reke zarówno , kiedy ten grał „na piłce”, jak i bez piłki. Efektem tego było tylko 9 oddanych rzutów w całym meczu i w sumie 13 punktów, 4 asysty i 3 zbiórki.

Pierwsza kwarta ustawiła to spotkanie idealnie dla Grizzlies, ale w momencie, kiedy nikt się tego nie spodziewał, Kings zagrali wspaniałą drugą ćwiartkę i odrobili straty po 24 minutach do zaledwie 8 punktów. W drugich 12 minutach „Królowie” zdobyli 39 punktów, trafili 17 z 26 rzutów, a swoje spore umiejętności potwierdził Jimmer Fredette, który w tym okresie zaliczył 15 punktów i 6 asyst, a w całym meczu pobił swój rekord strzelecki, rzucając 20 oczek.

Druga połowa to już jednak całkowita dominacja Grizzlies. Marc Gasol był skuteczny w ofensywie (20 pkt, 11 zb, 6 ast), a w obronie doskonale wywierał presję na DeMarcusie Cousinsie (19 pkt, 11 zb). Hiszpan zablokował w sumie 6 rzutów rywali, a cały jego zespół zatrzymał aż 9 prób Kings. Statystyki środkowego z Sacto mogą nieco zmylić, ale dosłownie przez cały czas, w którym przebywał na parkiecie, miał wielkie problemy z Gasolem.

Grizzlies wygrali trzecią kwartę 34-16 i na ostatnie 12 minut na parkiet mogli wybiec już rezerwowi. Gospodarze zagrali na wspaniałej, 54.3% skuteczności, a w tym sezonie więcej punktów w jednym meczu rzucili tylko Heat – 129. Nie można także krytykować Kings za postawę w ataku, ponieważ w tym elemencie zagrali na swoim normalnym poziomie. Jednak ich defensywa wołała momentami o pomstę do nieba. O.J. Mayo (22 pkt, 6-10 za trzy) i Rudy Gay 23 pkt, 4 ast, 4 prz.) niemal seryjnie trafiali z czystych pozycji.

Zawodnicy Kings mieli wielkie problemy pod koszami. Gasol i spółka wygrali walkę o zbiórki 51-38, a w pomalowanym nawiązali do swoich świetnych występów w poprzednim sezonie, rzucając z „trumny” aż 62 punkty.

Wydaje się, że Grizzlies powoli wchodzą w dobry rytm, a w najbliższych meczach będą mieli szansę podtrzymać dobry kurs, aczkolwiek nie będzie o to zbyt łatwo. Czeka ich teraz seria czterech meczów wyjazdowych, kolejno z: Warriors, Blazers, Clippers i Suns.