Magic wygrywają po raz trzeci

Tak, to już trzecie zwycięstwo Orlando w tym sezonie. Zaś Bobcats, którzy muszą zadowolić się póki co bilansem 1-2, znów ulegli na własnym parkiecie drużynie z Florydy – przed Magikami w Time Warner Cable Arena wygraną wyszarpali Miami Heat.  Podopiecznym Stana van Gundy’ego koszykarze Cats nie sprawili większych trudności, bo wszystkie próby zrywów Corey’a Maggette i jego kolegów były skutecznie tłumione przez defensywę, a później ofensywę Orlando z Dwightem Howardem na czele.

Orlando Magic (3-1) 100:79 Charlotte Bobcats (1-2)

(29:23, 27:20, 19:19, 25:17)

Przebieg spotkania

O tym, jak ułożyła się całość spektaklu, zadecydowała przede wszystkim pierwsza kwarta. Orlando rozpoczęło od 11-0 i choć potem mało brakowało, by 'Cats wyrównali (run 13-5 i gospodarze przegrywali tylko 3 punktami – 15:18), to jednak o odebraniu prowadzenia Magikom nigdy nie było mowy – zaczęli oni trafiać tak dobrze, jak na początku i przy równie słabej dyspozycji ofensywnej Rysiów odskoczyli na nie tak bezpieczne, ale wystarczające, by móc odetchnąć 6-8 punktów. Ciekawostka – pierwsze 13 punktów dla Orlando było dziełem duetu Howard-J.Richardson, którzy rozpoczęli od trafienia 6 z 7 rzutów z gry. Jedyne pudło to.. rzut z półdystansu Dwighta.

Druga kwarta to popis rezerwowych Bobcats, którzy prezentowali się na parkiecie bardzo dobrze (szczególnie B. Mullens i jego rzuty z dalekiego półdystansu), ale nie przekładało się to za bardzo na wyniki, bo Orlando – drużyna mimo wszystko lepsza – po drugiej stronie parkietu trafiała takie rzuty, których zwykła nie pudłować. Przede wszystkim były to rzuty trzypunktowe i, powiem szczerze, bardzo się zdziwiłem, gdy po którejś trójce Turkoglu Magic prowadzili już 16 punktami (56:40, 1:04). Od tamtej zresztą pory przewaga Magic nie zmalała poniżej 9 punktów.

Trzecia kwarta to znów granie głównie na Dwighta Howarda, który z początku kończył wszystko, by później nie kończyć nic. W okolicach drugiego kosza szaleli DJ White i Corey Maggette raz po raz trafiając to spod kosza (White), to za trzy (Maggette). Wtedy rzeczywiście, Magic odpuścili sobie trochę w obronie – ale też Bobcats trafiali naprawdę trudne rzuty – jednak sami w ataku skutecznie rewanżowali się za stracone kosze. Glen Davis trafił trzy kolejne rzuty, by potem spudłować trzy następne, ale na szczęście nie był osamotniony, w trafianiu oczywiście – byli też: na początku Howard, później Turkoglu i Redick. Nie zmienia to jednak faktu, że kwarta ta była najsłabsza w wykonaniu Orlando , bo skończyła się remisem.

W ostatniej odsłonie wspomniany wcześniej Mullens znów katował swoich rywali trafieniami z piątego, szóstego metra, ale tylko on i w mniejszym stopniu Maggette poczuwali się do walki z mocniejszymi w ostatnich 12 minutach gośćmi, którzy trafiali jak dawniej, uskrzydleni rewelacyjną dyspozycją Ryana Andersona, który w czwartej kwarcie zdobył 11 punktów. Nareszcie pierwiastek 'clutchyzmu’ w Orlando – chciałoby się powiedzieć, ale trzeba też przyznać, że rozstrzygnięcie meczu było znane od momentu, gdy Magic osiągnęli 17-punktową przewagę na 7 minut przed końcową syreną. Magic wygrali ten mecz z największą przewagą, jaką dziś osiągnęli – 21 oczek zaliczki to naprawdę pewne zwycięstwo. Ale wynik nie odzwierciedla w pełni gry Bobcats, którzy na tak sromotną klęskę nie zasłużyli. To Orlando grało lepiej, aniżeli Charlotte gorzej.

Najlepsi gracze

Dwight Howard, choć dominował dziś (20 pkt, 23 zb) na deskach i chwilami (głównie na początku) w grze tyłem do kosza, nie był najlepszym strzelcem swojej drużynie. O trzy punkty (jak na ironię, bo ten gracz trafił dziś aż 5 'trójek’) lepszy był Ryan Anderson (23 pkt, 8 zb), który jednak wywalczył sobie miejsce w pierwszej piątce kosztem Glena Davisa (3-12 FG, 7 pkt/5 zb). Ale trudno się dziwić van Gundy’emu, skoro ten typowy dla systemu Orlando 'stretchfour’ notuje w tym sezonie średnio 19,5 punkta i 6,5 zbiórki na mecz.

Hedo Turkoglu (15 pkt) i Jason Richardson (16 pkt, znów świetny początek) drugi mecz z rzędu wyglądali bardzo dobrze i nie jest to zasługa nieco mniejszej reputacji rywali (Nets, Bobcats), bo zarówno Turek, jak i J-Rich znów zaczęli trafiać rzuty z wolnych pozycji, czego wcześniej, niestety, nie robili. JJ Redick miał 11 punktów.

Corey Maggette (20 pkt, 7 zb) był najlepszym zawodnikiem był dziś najlepszym graczem gospodarzy, czasem zdarzało mu się trafiać bardzo dobre rzuty za trzy czy też z półdystansu, ale ogólna skuteczność nie poraża (6-15). Boris Diaw znów był bliski triple-double (10 pkt, 6 zb, 6 ast), a Byron Mullens (12 pkt, 15 min) korzystał z tego, że raz po raz obrona Orlando go ignorowała na półdystansie, skąd właśnie trafiał. Taki mały szczegół – Mullens rozegrał dziś najlepszy mecz w karierze, a jego perlisty uśmiech wyraźnie sygnalizuje, że jest z tego zadowolony. Szkoda, że w NBA 2k12 dalej ma overall 40.

Ciekawostki

– Dwight Howard jednak robi różnicę samą swoją obecnością, potwierdził to po raz kolejny – tylko 20 z 79 punktów Rysie zdobyły z pomalowanego. Cztery bloki Supermana przekonały chyba graczy Charlotte, że wchodzenie do trumny to nie najlepszy pomysł.

– Magic wygrali 16 z 17 ostatnich meczów z drużyną Michaela Jordana. MJ nie bywał tak wielkoduszny za czasów swoich pojedynków z Orlando jako zawodnik.

– Howard zanotował 33. występ 20/20.

– Gracze SvG trafili dziś 12 rzutów za trzy (najwięcej w sezonie), 'pod’ tym coachem Magic są 131-47, gdy trafiają min. 10 rzutów zza łuku.

Jameer Nelson nie wystąpił dziś z powodu bólów w szyi.