10.powodów dlaczego warto oglądać NBA w sezonie 2011/12

Autor: Bartek

Zaczynamy! To, na co przyszło nam w tym roku czekać wyjątkowo długo, a więc 2011/12 NBA Season startuje już w niedzielę. Iluż z nas obejrzy pierwsze mecze w otoczeniu barszczu z uszkami, makowca i innych świątecznych smakołyków? Odnoszę wrażenie, że warto było tyle czekać, bo powodów do śledzenia wydarzeń w najlepszej lidze świata jest tym razem wyjątkowo dużo.

1. Lob Angeles Clippers i wojna o Miasto Aniołów

Obszar metropolitalny Los Angeles to jedyny taki w Stanach Zjednoczonych, w którym usytuowane są aż dwa kluby zrzeszone w NBA. Wkrótce dołączy do niego Nowy Jork (New Jersey Nets przenoszą się na Brooklyn), ale póki co jedyną okazję dla prawdziwej derbowej batalii z rywalem zza miedzy podziwiać mogą kibice nad Pacyfikiem. W tym roku czeka ich prawdopodobnie najgorętsza i najbardziej zacięta odsłona tej rywalizacji. Clippers wreszcie wzmocnili się na tyle, aby zagrozić pozycji Lakers jako ulubionej drużyny w mieście. Chris Paul, Caron Butler i Chauncey Billups grają teraz w biało-czerwono-niebieskich uniformach, a Kobe Bryant i spółka muszą zacząć się bać. Dwa pierwsze starcia mogliśmy oglądać już w meczach przedsezonowych i nie dość, że zakończyły się one porażkami dotychczasowych dominatorów, czyli Jeziorowców, od lat upokarzających słabszych Clippers, to były to potyczki wyjątkowo gorące. Dochodziło nawet do przepychanek. Mówi się, że do Los Angeles wraca „showtime”, czyli legendarny, efektowny styl gry, po raz pierwszy użyty do opisania drużyny, w której występowali jeszcze Magic Johnson oraz Kareem Abdul-Jabbar. Showtime w wykonaniu Clippers właściwie ma już swoją własną nazwę – „Lob Angeles Clippers”. Mowa oczywiście o podaniach „lobem” na alley-oop, czyli po prostu nad kosz, gdzie z impetem pakują Blake Griffin i DeAndre Jordan. Potężni zbudowani podkoszowi są nieprawdopodobnie skoczni i silni, przez co wsady wyglądają wręcz kosmicznie. Clippers powinni w tym sezonie zyskać naprawdę wielu fanów. Kto wie, czy nie powalczą o mistrzostwo NBA.

2. Wielka Trójka jeszcze większa

Największym wydarzeniem poprzedniego sezonu był „sojusz z South Beach”, czyli połączenie sił przez LeBrona Jamesa, Dwyane’a Wade’a i Chrisa Bosha. Budzili oni skrajne emocje wszędzie, gdzie grali – od uwielbienia i podziwu w Miami, po skrajną nienawiść w Cleveland i właściwie większości hal w całych Stanach Zjednoczonych. Ostatecznie nie dopięli swego celu i nie zdobyli mistrzostwa NBA. Teraz wracają więksi. „CB1” przytył kilka kilogramów i dosłownie jest większy, a do tego gotowy do gry na pozycji centra i rzutów… z dystansu. Zespół wzmocnił doskonały obrońca Shane Battier, który może dać to, czego tak brakowało Żarowi w poprzednim sezonie – doświadczenie weterana w Playoffs. Do tego podrażnione morale i niezwykle silne osobowości „Flasha” i „King Jamesa” zwiastują kłopoty dla reszty. Heat wrócili silniejsi.

3. Ostatnia szansa weteranów?

Tuż przed rozpoczęciem sezonu karierę zakończyli Antonio McDyess oraz Peja Stojaković – dwaj koszykarze rozpoznawalni wśród wszystkich znawców NBA i mający rzesze fanów na całym świecie. Smutne było to rozstanie, ale teraz dopingować można dwa zespoły, w których zęby czasu wgryzać się będą najmocniej – San Antonio Spurs i Boston Celtics. Największe gwiazdy obu zespołów (Manu Ginobili, Tony Parker, Tim Duncan, Paul Pierce, Ray Allen, Kevin Garnett) mają łącznie… 203 lata. Zabójcze tempo sezonu powodowane skondensowanym kalendarzem może być dla nich wyjątkowo wycieńczające. Czy mimo to włączą się do walki o mistrzostwo NBA? To może być ich naprawdę ostatnia szansa, aby ugrać coś w tych zestawieniach.

4. Dobry basket wraca do Indiany

Indiana to jeden ze stanów, który nazywany jest w USA kolebką koszykówki. Tamtejsi kibice są zakochani w tym sporcie, a drużyny akademickie i zawodowe obdarzone są niemalże czcią. Obręcz wisi na każdym domku na przedmieściach Gary czy Indianapolis. Dlatego miejscowym władzom zależy na tym, żeby ekipa Pacers była jak najsilniejsza i zaliczała się do czołówki ligi. Właściciel Herb Simon jest przed tym sezonem wyjątkowo optymistycznie nastawiony. Jest zadowolony z nowego układu zbiorowego pomiędzy ligą a graczami, czyli CBA. Uważa, że na jego warunkach drużyny z mniejszych rynków mogą konkurować z klubami usytuowanymi w aglomeracjach. Udało mu się też wreszcie uporać z problemami, z którymi borykał się od przejęcia tej organizacji, związanych z wysokimi opłatami za halę. Miasto prawdopodobnie mu dopomoże, zmienia się też jej nazwa. Ulitmus at non minime – skompletowano skład, który spokojnie powinien wejść do Playoffs i niekoniecznie być łatwym rywalem dla czterech najsilniejszy ekipy na Wschodzie. Dobre czasy wracają do Conseco Fieldhouse – Danny Granger, David West, Roy Hibbert, Paul George, Darren Collison, James Posey – jest to naprawdę kompletny i mocny zestaw. Typuje tę drużynę na czarnego konia rozgrywek.

5. Nowa era w Los Angeles. Brown spadkobiercą „Zen Mastera”?

Lakers nieuchronnie zmierzają ku zmianie warty. Z zespołem pożegnał się Phil Jackson, rekordzista pod względem zdobytych tytułów mistrzowskich, wielka osobowość, człowiek, który był na tyle specyficzny, że dał sobie radę z takimi postaciami jak Dennis Rodman, Shaquille O’Neal, Michael Jordan czy Kobe Bryant. Żaden z nich mu nie podskakiwał, a każdy wymagał zupełnie innego podejścia, każdy był po pachy wypełniony ambicją, wolą walki, czasem upartością. Jackson potrafił ułożyć z nich maszyny do wygrywania i odszedł w chwale. Pytanie tylko, czy ktoś może go zastąpić? Bryant darzył go niezwykłym szacunkiem i poszedł na współpracę, mimo że został oczerniony w książce, którą trener wydał po klęsce w Finałach w 2004 roku. Wydawało się, że jego naturalnym sukcesorem będzie asystent Brian Shaw. Niespodziewanie szansę otrzymał jednak Mike Brown, nie mający na koncie żadnych znaczących sukcesów. Co więcej, za czasów, kiedy prowadził Cleveland Cavaliers zarzucano mu, że nie daje sobie rady z LeBronem Jamesem i to tak naprawdę koszykarz tam rządzi. Czy Brown poskromi Bryanta? Łatwo nie będzie, ale nie skreślamy trenera.

6. Zemsta Derricka Rose’a

Panujący MVP zakończył poprzedni sezon nieusatysfakcjonowany. Prezentował nadludzką dynamikę i był fenomenalny do oglądania, ale ostatecznie na Wschodzie lepsi okazali się koszykarze Erika Spoelstry. Media z Wietrznego Miasta bardzo chwalą pracę, którą D-Rose wykonał podobno latem. Ma wrócić jeszcze lepszy i silniejszy. Czy to w ogóle możliwe? Jeżeli tak, obwodowi w całej lidze mają poważny problem.

7. Broadway Basketball

NBA bez mocnych New York Knicks nie jest takie same. To miasto przeniknięte koszykówką do szpiku kości, obręcze otoczone kratami są za każdym zaułkiem, gdzieś pomiędzy obskurnymi blokami a dymiącymi tajemniczo koksownikami. Publiczność gromadzi się w Madison Square Garden, by oglądać najlepszą koszykówkę na świecie i w tym sezonie znów będzie miała do tego okazję. Do duetu Carmelo Anthony-Amar’e Stoudemire dołączył jeszcze jeden wielki gość – Tyson Chandler. Jego obrona „w pomalowanym” była jednym z kluczowych czynników, który pozwolił zatrzymać Miami Heat w Finałach NBA. Czy dokona tego samego z Knicks?

8. Odmienieni Mistrzowie

Dallas Mavericks zdobyli w 2011 roku pierwsze mistrzostwo NBA w historii swojej organizacji. Skład uległ jednak sporym zmianom. Do Nowego Jorku odszedł Tyson Chandler, którego nie sposób przecenić, z kolei w LA Clippers będzie występował Caron Butler. Nowym nabytkiem jest pozyskany z LA Lakers wszechstronny skrzydłowy Lamar Odom. Czy te zmiany nie będą zbyt dużymi przetasowaniami i nie odbiją się negatywnie na grze podopiecznych Ricka Carlisle’a? Na razie Dirk Nowitzki mówi, że w pełni formy nie jest i żartobliwie dodaje, że dziwi się, że nie użyto na nim reguły amnestii. Była to aluzja do jego fatalnej dyspozycji na początku obozu przygotowawczego. To oczywiście znaczna przesada, ale mistrzowie muszą jak najszybciej wziąć się do roboty, jeżeli chcą obronić tytuł.

9. Marcin Gortat w All-Star Game?

Akurat ten powód należy raczej do gatunku pobożnych życzeń, ale po długim okresie między sezonami było naprawdę wiele czasu i kto wie, w jakiej formie wrócą czołowi środkowi Konferencji Zachodniej. To jasne, że na starcie wyższe szanse dawać należy takim graczom jak Andrew Bynum czy Marc Gasol, ale ileż już granic naszej wyobraźni łamał „Polish Hammer”? Na razie zawodnik Phoenix Suns powinien koncentrować się przede wszystkim na jak najlepszej grze z kontuzjowanym kciukiem, a potem zbierać tego plony. Jakie cele powinniśmy przed nim stawiać? Na pewno regularna gra w pierwszej piątce i średnia na poziomie double-double. Chyba są jak najbardziej realne, a wszystko ponad to przyjmiemy z otwartymi rękami. Pamiętajmy, że polski zawodnik trenował latem z samym Hakeemem Olajuwonem i podobno to znacznie poprawiło jego manewry w ataku. Czekamy z niecierpliwością!

10. Nadchodzi nowe pokolenie

Zmiana warty w NBA. Młode pokolenie szturmuje ligę z impetem – dosłownie, na naszych oczach zmieniając obliczę gry, czy jak to mówią w USA, przenosząc ją na inny poziom. Jeszcze bardziej fizyczny i atletyczny. Nowa generacja rozgrywających – John Wall, Brandon Jennings czy nawet Russell Westbrook jest nieprawdopodobnie atletyczna, szybka, skoczna. Podczas przeróżnych letnich sparingów prezentowali nieziemską dyspozycję. Jeżeli nadal będą grać tak efektownie, liga zbliży się chyba do granic możliwości człowieka. Warto obserwować też Jana Vesely’ego. Nasz południowy sąsiad jest pierwszym od czasów Jiriego Welscha reprezentantem Czech w NBA i zapowiada się na wielki talent. Gra na pozycjach 3 lub 4, ale biega do kontr jak obrońca i kończy akcje nad obręczami. W barwach Partizana Belgrad był wielką gwiazdą. Czy teraz z Wallem i z roku na rok lepszym Nickiem Youngiem i JaVale’m McGee zrobią z Wizards team na miarę Playoffs? Zapowiada się w tym sezonie wiele wsadów w cieniu Białego Domu. Wreszcie Blake Griffin i Kevin Love – nowa klasa podkoszowych. O pierwszym napisano już chyba wszystko, a drugi, chudszy o 12 kg może osiągnąć jeszcze lepszy rezultat niż mecz na poziomie 30-30.

Podsumowując felieton nie wypada mi użyć niczego innego, niż nowego sloganu reklamowego NBA – „Big things are coming” – nadchodzą wielkie rzeczy. Oczywiście jest to tylko kilka najbardziej spektakularnych powodów, aby śledzić rozgrywki najlepszej ligi świata począwszy od Bożego Narodzenia. Wiem, że każdy z nas ma swoje własne powody, aby oglądać NBA. Nie pozostaje życzyć nic innego jak koszykarskich świąt!

Komentarze do wpisu: “10.powodów dlaczego warto oglądać NBA w sezonie 2011/12

  1. Fajny artykul jedynie do czego sie przyczepie to ze przy NYK nie wspomniano o pozyskaniu Bibbiego i Davisa na PG ktore sa prawie tak samo wazne jak Chandler i to wlasnie w takim zestawieniu moga duzo zdzialac jak jeszcze wlasnie poprowadzi ich dobry PG ;)

  2. Artykuł bardzo fajny i konkretny, ale z jednym zdaniem się nie zgadzam. Z tego co pamiętam to M. Brown osiągnął swego czasu najlepsze bilans w lidze i odebrał za to COTY. Nie wiem, czy mówiąc o sukcesie mieliście na myśli wyższe rundy w PO z drużyną czy wlaśnie indywidualne osiągnięcia. Sporo było informacji na temat jego współpracy z LBJ, ale jednak przynosiło to sukces (do czasu ofc). Jednak Black Mamba to chyba inny charakter niż Lebron, a dzisiejsi Lakers to chyba inna drużyna niż ówcześni Cavs, pozostaje więc tylko czekać na efekty (bądź ich brak) z tej współpracy.

Comments are closed.