Wysoko nad obręczą: narkotyki i NBA

Autor: Mateusz Trybulec

Zagorzali fani koszykówki, pytani o to, dlaczego poświęcają tyle czasu, uwagi i nierzadko też ogromne ilości pieniędzy na jakąś tam (jedną z wielu) dyscyplin sportu, zwykli odpowiadać – Bo koszykówka to coś więcej niż sport. My, prawdziwi fani, potrafimy dostrzec więcej niż zwyczajni, postronni obserwatorzy. Inni widzą rzuty, podania, bloki, zbiórki, faule i rok w rok powtarzające się sezony, w których jedna drużyna pozostaje ostatecznie zwycięska, a zawodnicy przychodzą i odchodzą niczym wakacyjne radiowe hity. My jednak czytamy każdy sezon niczym najlepszą powieść – analizujemy każdą stronę, każdy upadek i powrót, każdą drużynę, która z pośmiewiska stała się niepokonanym mistrzem. Telewizor lub monitor komputera z włączonym League Passem staje się naszym małym, prywatnym kinem, w którym nieustannie wyświetlane są kariery kolejnych zawodników – a my siedzimy, oglądamy i zastanawiamy się, czy ten gracz będzie w stanie prawidłowo rozwinąć swój talent, czy tamten, pomimo gorszych warunków fizycznych, odniesie sukces dzięki determinacji i sile charakteru. Niektórzy odradzają się niczym feniks z popiołów i zyskują status legendy, inni staczają się i pozostają na dnie. Jednym słowem – koszykówka jest niczym dobry film, z tym, że wszystko dzieje się w nim naprawdę.

Można powiedzieć, że koszykówka to życie, ale odwrotne stwierdzenie też będzie prawdziwe – życie to koszykówka. Jedno wynika z drugiego i jest sobie wzajemnie podporządkowane. Nie można zatem analizować koszykówki (jak też żadnej innej dyscypliny sportowej) w oderwaniu od kontekstu społecznego i historycznego. Wszystkie zjawiska, które w danym okresie były udziałem społeczeństwa z całą pewnością będą w równym stopniu oddziaływały na sport.

Jeżeli więc w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w Stanach Zjednoczonych narkotyki stały się tak popularne jak nigdy dotąd, to co możemy powiedzieć o NBA?

Nie jesteście nawet w stanie sobie tego wyobrazić (ja pewnie też), ale postaram się wam pokrótce przybliżyć w tym artykule.

Najpierw jednak trzeba zadbać o odpowiedni klimat, dlatego puśćcie sobie to:

Jak już napisałem, lata 70-te i 80-te przyniosły ogromną popularyzację ciężkich narkotyków, a symbolem tej przemiany stała się kokaina. Jeżeli oglądaliście Kokainowych Kowbojów (jeśli nie, to gorąco polecam – świetny dokument) lub chociaż 'Człowieka z blizną’, to pewnie czujecie trochę klimat tamtych czasów. Kokaina była wtedy czymś nowym, ludzie nie zdawali sobie jeszcze sprawy z długotrwałych, wyniszczających skutków działania narkotyku, a kartele przemycające biały proszek (głównie z Kolumbii) robiły na tym interesie obrzydliwe pieniądze. Symbolem tego okresu stało się Miami, które korzystało z dobrego położenia, a motorówki załadowane koką co chwila dobijały do portów South Beach.

Apogeum popularności kokainy w USA przypadło na końcówkę lat 70-tych i początek 80-tych. W tym też okresie fani NBA zaczęli zauważać, że ich ulubieni sportowcy dali się wciągnąć w biały proszek.

Kulminacja problemu nastąpiła w sezonie 1979-1980. W finale spotkały się wtedy drużyny Los Angeles Lakers i Philadelphia 76ers. Jednym z ważnych graczy rotacji i wartościowym weteranem Jeziorowców był Spencer Haywood. W czasie jednego z treningów przed Finałami, będący pod wpływem kokainy Haywood stracił przytomność – kiedy trener Paul Westhead dowiedział się o jego uzależnieniu, zawiesił go do końca sezonu. Spencer był tak wściekły, że tego samego dnia postanowił skontaktować się z jednym ze swoich przyjaciół, który był gangsterem, i razem mieli opracować plan zabicia trenera Jeziorowców (jakby jeszcze ktoś miał wątpliwości, czy na pewno Haywood był na haju). Na szczęście koszykarz Lakers szybko wytrzeźwiał i zrezygnował z tego pomysłu.

Tydzień po zakończeniu Finałów, gracz Utah Jazz Terry Furlow zginął w wypadku samochodowym, a w jego krwi znaleziono ślady kokainy. W wywiadzie dla Sports Illustrated, jego kolega z drużyny, Eddie Johnson (który, swoją drogą, zostanie później zawieszony przez ligę za zażywanie koki) przyznał, że Furlow lubił wdychać opary kokainy [tzw. freebase] i robił wiele rzeczy, których Johnson nie chciał, żeby robił. Starałem się go skłonić do zmiany, ale Terry czuł, że mógł osiągnąć wszystko.

Marvin Barnes, był w latach 1973-1974 gwiazdą NCAA (w meczu z Austin Peay pobił rekord ligi akademickiej zdobywając 52 punkty) i został wybrany z numerem drugim przez Philadelphię 76ers z ligi NBA i Spirits if St. Louis z ABA (dwie ligi połączyły się dopiero w roku 1976). Barnes wybrał grę dla Spirits i z miejsca stał się franchise player i kontynuował dobrą grę w połączonej już lidze NBA. Na przełomie lat 70-tych i 80-tych i on stał się niestety ofiarą białego proszku. The Bad News (zyskał ten przydomek ze względu na swoje niepokorne zachowanie poza parkietem) przyznał: Wracałem do domu po meczu, a na stole w jadalni czekała na mnie góra kokainy. Nie znałem połowy ludzi, którzy przychodzili do mnie do domu. Nie miało to znaczenia, dopóki na stole leżała koka.

Myślicie, że to już szczyt? Posłuchajcie, co jeszcze robił w roku 1979 najlepszy debiutant sezonu 1974-1975: Pamiętam jak (grając dla Celtów) zostałem zmieniony w czasie jednego meczu i siedziałem na końcu ławki rezerwowych. [Wcześniej] zanim przyszedłem na rozgrzewkę, wrzuciłem sobie do kieszeni płaszcza torebkę z kokainą. Włożyłem wtedy ręcznik na głowę i zacząłem wciągać towar. Myślę, że Nate Archibald albo Don Chanem widzieli co robiłem, bo jak podniosłem głowę, to zobaczyłem, jak zaczęli się odsuwać najdalej jak mogli ode mnie.

W końcu media zaczęły się interesować problemem. Sports Illustrated wydał artykuł na temat Dawida Thompsona, w którym pojawiły się plotki na temat tego, że rzekomo zażywał kokainę. Thompson nie próbował nawet zaprzeczać tym doniesieniom. Wręcz przeciwnie – przyznał się, że nie robił nic gorszego, niż robiła w tym czasie większość w NBA. W wywiadzie dla tej samej gazety, GM Atlanty Hawks, Stan Kasten, szacował ilość graczy korzystających z narkotykowych uciech na 75%!

Było wiadomo, że ignorowanie problemu kokainy nie mogło już dłużej trwać. Nowo-wybrany prezydent Stanów Zjednoczonych Ronald Reagan postanowił położyć kres narkobiznesowi i w 1982 wyznaczył wiceprezydenta George’a Busha koordynatorem South Florida Task Force, specjalnej jednostki, która zajęła się zwalczaniem gangów przemycających biały proszek.

Także w NBA nastąpiła zmiana na stanowisku głównodowodzącego – w 1984 roku, stery ligi przejął David Stern i jedną z jego pierwszych decyzji było podjęcie zdecydowanych działań mających zakończyć kokainową frywolność. Nowy komisarz ogłosił trzy oficjalne zasady postępowania z zawodnikami, u których wykryto obecność narkotyków (zasady te obowiązują do dzisiaj):

Jeżeli zawodnik z własnej, nieprzymuszonej woli zdecydował się zażywać narkotyki, jego klub zapłaci mu za program rehabilitacyjny i nie będzie mu grozić utrata pensji.

Jeżeli u zawodnika ponownie zostanie wykryta obecność narkotyków, zostanie on zawieszony i nie będzie mu wypłacana pensja. Zostanie także jeszcze raz skierowany na terapię.

W przypadku trzeciego przyłapania na zażywaniu narkotyków, gracz zostaje na zawsze wyrzucony z rozgrywek, może jednak starać się o przyjęcie po dwóch latach.

NBA była pierwszą zawodową ligą w Stanach Zjednoczonych, która wdrożyła oficjalną politykę anty-narkotykową (co ciekawe – karano tylko za heroinę i kokainę, co pokazuje jak bardzo biały proszek był wtedy popularny). Na początku nie przyniosła ona oczekiwanych rezultatów i, pomimo surowych kar, wielu zawodników nie zaprzestało swoich przygód z narkotykami – John Drew z Utah Jazz (coś jednak było nie tak z tym stanem- a sąsiedzi Mormoni mówili, że Drugs are badd, mmmkay), John Lucas z Houston Rockets i Michael Ray Richardson z New Jersey Nets sprawdzili skuteczność polityki dochodząc do punktu 2. David Thompson, który w 1978 roku podpisał rekordowy (jak na tamte czasy) kontrakt na 4 miliony dolarów, już w 1984 musiał skończyć swoją karierę, co w dużej mierze wynikło z wyniszczenia organizmu spowodowanego narkotykami. Gracze powoli zaczęli zdawać sobie sprawę ze szkodliwości kokainy, ale potrzeba było tąpnięcia, trzęsienia ziemi, które zbudziłoby wszystkich ze zbiorowego letargu.

Przyszło ono 19 czerwca 1986 roku. Dwa dni wcześniej, z numerem 2 w drafcie, Boston Celtics wybrali Lena Biasa – gwiazdę uczelni Maryland, wybranego do All-American College Basketball First Team i ogromny talent, któremu wróżono świetlaną przyszłość w lidze zawodowej. Ed Badger, ówczesny skaut Celtów, tak wypowiadał się na temat Biasa: Z tych, którzy zaczęli ostatnio swoje kariery, [Bias] może być graczem, który najbardziej zbliży się do [poziomu] Michaela Jordana. Nie mówię, że jest tak dobry, jak Michael Jordan, ale jest tak wybuchowym i ekscytującym typem zawodnika jak on.

Starym fanom bostońskich Celtów łamie się serce na widok jego imienia i nazwiska – utalentowany silny skrzydłowy był ich nadzieją na kontynuację mistrzowskiej epoki Larry’ego Birda. Miał duże szanse na spełnienie tych oczekiwań, ale…

O 6:11 rano 19 czerwca 1986 roku, Brian Tribble (stary przyjaciel Lena) wezwał pogotowie do nieprzytomnego i nieoddychającego niedoszłego Celta. Pomimo natychmiastowej interwencji, nie było szans na uratowanie Biasowi życia. Jego serce zatrzymało się na skutek przedawkowania kokainy.

Po tym wydarzeniu, liga już nigdy nie była taka sama. Śmierć młodej gwiazdy była jak kubeł zimnej wody, który sprawił, że kokaina przestała być mile widziana w świecie zawodowej koszykówki w Stanach. Swoje zrobiły też władze ligi poprzez zdecydowane i bezlitosne egzekwowanie swojej polityki anty-narkotykowej oraz wypuszczanie spotów promujących abstynencję.

Oczywiście nigdy nie udało się ostatecznie zniechęcić zawodników do eksperymentów poza-parkietowych. Perspektywiczny center Chris Washburn, wybrany z numerem trzecim w 1986 roku przez Golden State Warriors, trzy lata później został wydalony z ligi po trzecim pozytywnym wyniku kontroli narkotykowej. Richard Dumas zostanie zawieszony za trzecie wykroczenie w 1993, Shawn Kemp po nieudanym powrocie do NBA zostanie zatrzymany w 2005 za posiadanie narkotyków, a Josh Howard stwierdzi w 2008, że lubi od czasu do czasu zapalić sobie trawkę w Offseason (i nie przeszkadza mu to w jego pracy).

Ostatnim, który dotarł do punktu trzeciego był słynny Birdman, Chris Andersen w 2006 roku. Po dwóch latach jego apelacja została pozytywnie rozpatrzona i zaczarował on ligę w 2008 roku swoja ogromną determinacją, wolą walki i efektownymi blokami. Chyba każdy pamięta, że co najmniej jedno TOP-10 na dwa dni musiało zawierać zdanie: And now, the Birdman, KKAAK!

Wszystko wskazuje więc na to, że NBA wygrała walkę z narkotykami i najprawdopodobniej już nigdy nie zobaczymy ludzi wciągających kokę pod ręcznikiem w czasie meczów sezonu regularnego. Znaczenie ma też na pewno to, że popularność i społeczna akceptacja twardych narkotyków znacząco spadła od lat 70-tych i 80-tych, więc jeśli jakiś zawodnik będzie najbliższym czasie ukarany, to pewnie będzie to wynikiem poza-parkietowych romansów z Marią Juaną.

źródła:

Bill Simmons, The Book of Basketball, ESPN Books, Nowy Jork 2010.

Strony internetowe: Celtics Life, Hoops Hype, LA Times, SI Vault, ESPN.

Komentarze do wpisu: “Wysoko nad obręczą: narkotyki i NBA

  1. Spirit of St. Louis, Don Chaney… to jedyne drobne błędy. Skywalkera Thompsona na równi z dragami wykończyło picie, imprezowy tryb życia i kontuzje (jedną z nich złapał w słynnym nowojorskim klubie Studio 54). Fajnie też pisze o tym problemie (6-7 stron) w swojej książce Lakers – złota dynastia Marcin Harasimowicz.

Comments are closed.