Więcej szczęścia niż talentu

Autor: Jakub Kacprzak

Było już o „Parszywej drużynie”, czyli o graczach, którzy pomimo sławy, talentu i umiejętności nigdy nie zdobyli mistrzostwa. Dziś pora na tych, którzy mogą pochwalić się mistrzowskim pierścieniem pomimo tego, że wcale na niego nie zasłużyli. W większości byli to zawodnicy, którzy w mistrzowskiej ekipie znajdowali się przypadkiem. A to, byli wybrani w drafcie i służyli jako zapchajdziury, albo byli tak słabi, że grali jedynie gdy drużyna miała 30 punktów przewagi i do końca meczu było nie więcej niż 2 minuty. Mieli jednak szczęście, bo trafiali na świetny okres, w którym dana ekipa była niezwykle mocna, lub w pierwszym składzie grali prawdziwi wirtuozi. I tak jak moja poprzednia „Parszywa dwunastka” mogłaby z zamkniętymi oczami zdobyć mistrzostwo, tak „Beztalencia” nie byłyby w stanie zapewne awansować do fazy play-off.



Rozgrywający:

Jacque Vaughn – zawodnik, który w finałach grał, aż trzykrotnie doczekał się swojego pierścienia w przedostatnim sezonie swojej kariery. I słowo doczekał jest tutaj jak najbardziej trafne. Zawodnik ten w barwach San Antonio Spurs zagrał w play-offach sezonu 2006/2007 co prawda w 20 meczach, ale jego statystyki, delikatnie mówiąc, były fatalne. 2,2 pkt, 1,4 asysty, 0,5 straty, a wszystko w średnim czasie 10 minut na mecz. Mimo to wraz z „Ostrogami” mógł się cieszyć z mistrzostwa. Karierę zakończył po 11 sezonach, w których zdobywał średnio 4,5 pkt i 2,5 asysty. Do sukcesów można zaliczyć także to, że ma jeden filmik na YouTubie ze swoimi akcjami. Chłopak zarobił w całej karierze ponad 11 mln dolarów. I pomyśleć, że Steve Nash czy John Stockton nigdy nie zdobyli mistrzostwa…

Rzucający obrońca:

Darvin Ham – Dobrze zapowiadający się na uczelni, w NBA kompletnie sobie nie poradził. Jednak Ham musi być chyba silnej wiary, bo Bóg dał mu możliwość cieszenia się mistrzowskim pierścieniem. Stało się to tak, jak w przypadku Vaughna rok przed zakończeniem kariery. Zawodnik przeszedł z Atlanty Hawks do Detroit Pistons. I w pierwszym sezonie, w barwach „Tłoków” wygrał ligę. Przepraszam … patrzył jak ligę wygrywają jego koledzy z zespołu. Pomimo że zagrał w 21 spotkaniach play-off to jego wkład w zwycięstwo był niezwykle skromny. Łącznie zdobył 3 zbiórki,  16 punktów, ale miał za to 19 fauli. Średnie więc były beznadziejne. Zero asyst, 0,7 zbiórki i 0,8 pkt. Jednak było coś w czym Ham był dobry. Dzięki potężnym wsadom dostał przydomek „Dunkin Darvin”. Szkoda tylko, że nie potrafił przełożyć umiejętności robienia wsadów na lepszą grę. W całej karierze zaledwie raz przekroczył granicę 5 punktów na mecz…

Niski skrzydłowy:

Jason Caffey – To, że ma w swoim dorobku dwa mistrzowskie tytułu to chyba jedno z największych dziwactw w NBA. Wybrany w drafcie przez Chicago Bulls patrzył jak MJ, Scottie i „Robak” zdobywają mistrzostwo. Sam wystąpił w fazie play-off tylko w sezonie 96/97. Zagrał 17 spotkań, w których zanotował średnią 2,4 pkt na mecz oraz 0,9 asysty. Po zakończeniu kariery wsławił się tym, że został aresztowany za oszustwa kredytowe. Ciekawe co, by o nim powiedział Sir Charles, który mistrzostwa się nigdy nie doczekał.

Silny skrzydłowy:

Gerard King – Jeśli imię i nazwisko tego zawodnika nic Wam nie mówi to nie martwcie się. Facet zagrał w NBA łącznie 3 sezony. I w tym czasie zdobył mistrzostwo. Jakim cudem? W 1998 roku został wybrany w drafcie przez San Antonio Spurs. Miał wtedy uwaga … 26 lat! Sezon był skrócony przez lockout. „Ostrogi” niespodziewanie awansowały do finału. Sam King zagrał w play-offach przez 14 minut, w 8 meczach. Udało mu się 4 razy zebrać piłkę, raz asystować, miał także jeden blok, stratę, 2 faule i 4 punkty. Mistrzostwo zdobył, Spurs go oddali do Wizards, w których spędził dwa lata. Karl Malone byłby z pewnością zachwycony tą historią.

Center:

 

Didier Ilunga-Mbenga – także dwa mistrzowskie pierścienie. I to pod rząd! Los Angeles Lakers jednak nie zastrzegą jego numeru, a sam belgijski koszykarz do Hall Of Fame nie trafi. Łącznie w play-offach (w barwach Lakers) rozegrał 10 spotkań. Zagrał przez 28 minut i zdołał rzucić, aż 7 oczek! Niesamowite prawda? Prywatnie Didier to podobno bardzo miły człowiek. Posiada czarny pas w judo, porozumiewa się w 5 językach: dwa dialekty z Kongo, francuskim, portugalskim i angielskim. Mądry chłopina, wysportowany, a i szczęście dopisuje. Czego więcej chcieć? W sumie to przydałby się talent. W starciu z Patrickiem Ewingiem nie miałby szans, ale kogo to obchodzi. Ilunga – Mbenga baby!

Trenera żadnego im nie dam, ponieważ Ci, którzy mistrzostwo zdobyli umiejętności mieć musieli. Choć taki Billy Cunningham … koszykarz wybitny. Jeden z najlepszych w historii ligi, jednak jako trener już nie brylował. Ale mistrzostwo zdobył. Moses Malone i Dr. J mu w tym wybitnie pomogli, a on stał się jednym z nielicznych ludzi w NBA, którzy pierścień zdobyli i jako zawodnik, i jako trener.  Tak wyglądałaby moja drużyna koszykarzy, o których śmiało można powiedzieć, że mieli więcej szczęścia niż talentu. Swoje zarobili, pierścienie mają, trochę kasy im się na konta wsypało. Ach … żyć nie umierać. Może, któremuś z nas, dziennikarzy, też się poszczęści? Panowie … czas dostać się do NBA!

 

Komentarze do wpisu: “Więcej szczęścia niż talentu

  1. Ja wymieniłbym jeszcze przynajmniej Adama Morrisona i Dickey’a Simpkinsa.

  2. Simpkins to byłby również mój typ. Pamiętam takiego gracza jak Pete Chilcutt w składzie Houston Rockets kiedy sięgali po Misia. szału w NBA nie zrobił były partner Byków Randy Brown. Wśród Suns z czasów 1993 roku błyszczał tuszą Oliver Miller;-)

  3. Kampania Adam Morrisona to jest absolutny top w tej klasyfikacj :)

    @woy – Brown jednak rzucał z ławki te swoje 4 punkty, a po lockoucie był przecież nawet starterem i fakt – bez rewelacji, ale nie pokazał swoją karierę
    takiego dna jak niektórzy z wyżej wymienionych.

    ale w sumie… jeśli nawet Simpkins startował Bulls w 99…

  4. Gerard King panie redaktorze nie do końca pasuje do tego grona, choćby dlatego, ze w 1998 roku bronił barw REPREZENTACJI USA na MISTRZOSTWACH ŚWIATA!!!!

    1. A ja bym rzekł, że jak na taki właśnie skład zdołali zdobyć medal i to był wtedy sukces, a przypomnijmy, że z powodu lockoutu gracze NBA nie mogli wtedy wystąpić mimo iż skład na mistrzostwa był gotowy i naprawdę niezły. Dlatego amerykańska federacja zebrała zawodników grających gdzieś po świecie, a nie byli to gracze wysokich lotów, dlatego uważam ten medal za sukces .

Comments are closed.