Podsumowanie sezonu: Miami Heat

O mały włos..nie podbiliby galaktyki w nawiązaniu do cyklu z Gwiezdnych Wojen

Pięć lat temu Miami oszalało z radości po zdobyciu pierwszego tytułu w historii klubu. Ówczesna ekipa kierowana przez Wielkiego Imperatora (tytuł Riley’a nadany za miesięcznikiem MVP jak i nazwy w dalszej części tekstu odnoszące się do Gwiezdnych Wojen również) miała w swoim składzie Flasha-Wade’a, Shaqa O’Neala, Zo Mourninga czy wielką gamę weteranów (Williams,Walker,Posey,Payton czy Andersenowie).

Wówczas takie huczne transferowanie się udało i cel uświęcił środki..

W tym roku z kolei było bardzo bardzo blisko, powtórzenia tego historycznego tryumfu.

Co ciekawe i jak wiemy, przy podboju galaktyki znów doszło do powtórnego spotkania Heat z Mavs, a naszpikowane w obu przypadkach wielkimi graczami armie, stworzyły przednie widowisko i najlepsze od lat finały ligi.
Tym razem jednak Heat nie osiągnęli mocno zamierzonego przed sezonem celu.

Wprowadzenie: Przed sezonem na Ciemną Stronę Mocy, Wielki Imperator przeciągnął Anakina Skywalkera (czytaj LeBron James) i miała to być pewna droga na skróty dla jednej i drugiej strony przy zdobyciu tytułu Mistrza NBA.
W zdobyciu tytułu no 2 dla klubu z Florydy miał pomóc Czubaka (czytaj Chris Bosh). Te dwa nazwiska spowodowały wielki boom w lidze pod znakiem Żaru. Heat mieli grać szybko, widowiskowo, skutecznie i zapoczątkować mistrzowską dynastię wzorem wielkich Bulls z lat 1991-93 oraz 1996-98 (też naszpikowanych gwiazdami). Zaczęło się nieźle, a następnie pod koniec listopada oraz na początku grudnia media sugerowały zwolnienie Erika Spoelstry. Słynny stał się flimik na którym LBJ potrąca w ramię celowo swojego coacha (wskazywano na brak szacunku do pochodzącego z Filipin szkoleniowca). Łzy zostały przelane, zespół się dotarł, a trener z meczu na mecz zyskiwał respekt w oczach przeciwników – krytyków – komentatorów. Play off i stracia z Celtics i Bulls trzeba nazwać demonstracją wszechstronności gwiazd, a także defensywnej siły drużyny.

Pięta Achillesowa klubu: brak wartościowych zmienników (zwłaszcza przy kontuzjach Udonisa Haslema i Mike’a Millera). Już w poprzednie lato, sugerowaliśmy z Mackiem i Sajmonem (stawialiśmy na skład z 2006r. jako mocniejszy i pełniejszy), na łamach naszej strony, że w Heat brakuje typowych i kipiących energią zadaniowców z dużym doświadczeniem w play off. Osoby Illguaskasa, Howarda, Magloire’a czy nawet House’a nie przekonywały nas w perspektywie tryumfu w najlepszej lidze świata. Najlepsze lata gry w NBA większość z nich miała już za sobą, a posiłki w osobach Erika Dampiera i Mike’a Bibby’ego nie miały aż tak wielkiego wpływu na siłę drużyny. Więcej dobrego w grze zaprezentowali Mario Chalmers i Joel Anthony, a ich występy mocno dawały się we znaki Celtom oraz Bykom. Jedno jest pewne, porażka w finale NBA nie jest tak wielką przegraną (na pewno nie był to ostatni taniec Heat w finałach ligi) jak niektórzy piszący sugerowali. Zespół z Miami wykonał swój plan w 90%, a do pełni szczęścia zabrakło kluczowej wygranej (w meczu numer 5 finałowego serialu), a także lepszej dyspozycji w ataku samego Króla (ciągle bez pierścienia).

Bilans sezonu 2009/10: 47-35
Bilans sezonu 2010/11: 58-24

Przyszłościowi gracze i gwiazdy drużyny: ciągle o sile będzie stanowiło Big Trio, kwestia wzmocnień jest analizowana, a przez Miami Herald przewijają się nazwiska Eddiego Curry, Shane’a Battiera czy Sama Dalemberta. Fani klubu liczą też bardziej na rekonwalescentów Mike’a Millera (przez uraz kciuka był kompletnie cieniem siebie i wcale nie przypomniał shootera) czy Udonisa Haslema.

Pointa: wyrażając własne zdanie, przed sezonem widziałem Heat w finale NBA, jako przegrywających z L.A. Lakers. Jeśli ktoś zawiódł moje oczekiwania to właśnie team z Kalifornii, a nie Żar. Wydaje mi się kwestią jednego lub dwóch sezonów, gdy włodarze oraz trener uzupełnią zespół wartościowymi (nie koniecznie drogimi graczami) by znów poczuli smak tej największej wygranej w NBA. Nie należy zapominać, że Heat to obecnie ścisła czołówka z wszystkich teamów w kategorii obrony i ataku. Najszybciej i najbardziej atletycznie grający team. Finały na pewno były dobrą lekcją dla miejscowych trenerów, a nowy sezon przyniesie nam nowe rozwiązania ofensywne i defensywne dla LeBrona, Dwayne’a i ich kolegów. Wg mnie zespół wręcz jest skazany na sukces.

MVP sezonu – LeBron James (poprawa defensywy teamu, szybsza gra, zmiany taktyczne w ofensywie drużyny i w końcu najlepszy bilans od lat przy najdłuższych play off od 2006 to głównie zasługa jego). Nie byłoby finałów gdyby nie Bron. Tuż o włos za nim Dwayne Wade, który zagrał najlepiej z drużyny w wielkim finale rozgrywek. Być może gdyby zdrowie pozwoliło na więcej Flashowi to jemu dałbym pierwszą laurkę i wyprzedziłby Jamesa.

Największy postęp – Joel Anthony, jego utalentowana osoba zostawiła daleko w polu Z.Illgauskasa, E.Dampiera, J.Magloire’a czy J.Howarda. Wg trenerów Heat liderował w ponad 60 różnych statystykach stworzonych przez trenerów drużyny. Zdarzało się, że przy jego osobistych miejscowi fani z Florydy skandowali przy jego rzutach osobistych „MVP!MVP!! (to nie była drwina..), Kanadyjczyk to najlepszy defensor Heat w samej strefie podkoszowej.

Rezerwowy sezonu – Mario Chalmers, a swoją dojrzałość pokazywał w całym play off. Zdystansował najpierw Carlosa Arroyo – zwolnionego przez Riley’a, następnie jego lepsza gra w defensywie praktycznie nie dała szans na minuty na parkiecie Eddiemu Housowi, w końcu błyszczał bardziej w samym finale rozgrywek niż sprowadzony w ostatniej możliwej chwili – Mike Bibby.

A jak Wy oceniacie dokonania Florydczyków w minionym sezonie?

Komentarze do wpisu: “Podsumowanie sezonu: Miami Heat

  1. Właśnie mnie też jedyne co zawiodło w tym sezonie to ten zespół z kaliforni :(

Comments are closed.