Bulls w połowie drogi do drugiej rundy

Drugi mecz i drugi raz byliśmy świadkami podobnego scenariusza wydarzeń. Kto by przypuszczał, iż najlepsza drużyna sezonu zasadniczego – Chicago Bulls – będzie tak się męczyć w konfrontacji z Indianapolis Pacers?

 

Historia zna jednak przypadki, kiedy wyżej rozstawione ekipy nie tylko przechodziły trudne testy w pierwszej rundzie play off, jak również kończyły swoją przygodę na tym etapie rozgrywek. Niegdyś tak kończyła się przygoda po świetnym regular season graczy Seattle Supersonics czy Dallas Mavericks. Z perypetiami, ale w końcu wychodzili z opresji swego czasu Phoenix Suns (po najlepszym sezonie w lidze).

Osobiście jednak zakładałem, iż team ambitnego trenera młodego pokolenia – Franka Vogela – może zdrowo pokrzyżować szyki Bykom z Chicago. Fani Pacers mogą sobie tylko wyobrazić jak groźnym rywalem byliby ich pupile, gdyby do składu dorzucono zawczasu O.J. Mayo!

W United Center emocje gwarantowane. Takie hasło obowiązuje w ostatnich latach i bez względu na jakość przeciwnika. Tam męczyli się Kawalerzyści z LeBronem Jamesem, tam też wiele nerwowych chwil przechodzili Celtowie z Bostonu (wprawdzie bez Garnetta, ale zawsze..).

Carlos Boozer już przed meczem numer 2 zakładał, iż przeprawa przez team z miasta Indy-racing będzie niełatwa.

„Every game will be tough, there’s not going to be any easy games in this playoffs in any series. So we look forward to some more tough games. We’re built for that. We’ve had close games all season, and we don’t expect any easy games.”

Wnioskując ze słów Boozera, Chicago Bulls byli przygotowani na ciężką, fizyczną walkę i emocje do samego końca; a jak naprawdę było?

Pacers zaczęli od mocnego uderzenia z wykorzystaniem podkoszowych w osobach Hansbrougha, Hibberta i Fostera. Ich punkty dały im małą przewagę w startowej fazie spotkania. Byki nie pozostawały bierne na zapędy rywala. Akcje Noaha i Boozera były odpowiedziami na zapędy gości. Carlos Boozer w pierwszej kwarcie zdobył 10 oczek, a do gry po cichu i z niższego biegu włączał się Derrick Rose. Efekt 18-16 dla Pacers.

Dalsza faza gry to stopniowo (jednak nie aż tak bardzo) rosnąca przewaga graczy coacha Vogela. Udane akcje rezerwowych: Dunleavy’ego, McRobertsa i Price’a (6 oczek z rzędu) mocno namieszały w szykach obronnych Bulls. Gospodarze razili nieskutecznością w grze i oddawali zbyt wiele niecelnych prób rzutów z gry. Nawet przerwa na żądanie trenera gospodarzy nie odmieniła losów tej kwarty. Do gry w ataku, celnymi rzutami, włączył się Danny Granger. Na trzy minuty do końca drugiej odsłony – po trafieniu Paula George’a za trzy – goście uciszyli United Center – mając 9-punktową zaliczkę na koncie (43-34). Akcje Rose’a doprowadziły jednak Byki do trzy punktowej straty.

Początek trzeciej odsłony pokazał, co znaczą play off. Twarda defensywa, zacięta walka i przysłowiowe gryzienie parkietu. Dopiero celny osobisty Denga dał jednej z drużyn pierwsze punkty po upływie 1,5 minuty. Pierwsze trafienie dla Pacers w kolejnej odsłonie doszło do celu, z ręki Grangera po przeszło dwóch minutach gry..Wówczas swój koncert rozpoczął MVP miasta Chicago. ‘Rose stole the show!!’ Jego celne rzuty, następnie udana próba zza łuku, a chwilę później kolejna trójka Bogansa dała prowadzenie gospodarzom (55-50). Po przerwach na żądanie (najpierw gości a następnie gospodarzy) Byki prowadziły trzema oczkami. Jednak celny rzut z własnej połowy T.J. Forda – który zastąpił podczas meczu, w piątce, kontuzjowanego (staw skokowy) Darrena Collisona uratował remis przyjezdnym (po 67).

Ostatnia i decydująca część spotkania była równie emocjonująca i równie zacięta jak finisz gry no1. Rose zdobył 8 oczek w końcowych i decydujących czterech minutach meczu. Znów kluczową trójkę trafił Kyle Korver.

Lider Chicago Bulls zanotował w tej partii ,w sumie aż 14 oczek, co dało mu 36 punktów zdobytych w meczu. Jego średniej punktów po dwóch pierwszych spotkaniach play off nie powstydziłby się Michael Jordan (37,5). Można powiedzieć również, iż odblokował się Carlos Boozer (17pkt i 16zb), udanie prezentując się w konfrontacji z Hansbroughiem, Hibbertem i Fosterem.

Zespół Tibsa wygrał notując znów gorszą skuteczność na własnym parkiecie (38% do 41%). Jego podopieczni jednak wyraźnie zdominowali walkę na desce (57-33). Konsekwencją wygranej deski było odcięcie kontrataku Pacers (11 oczek tylko gości w tym elemencie). Mimo popełnionych przez miejscowych 21 strat, udało się im wymusić podobną liczbę – 17stu.

Do poprawy w grze każdej z ekip: Skuteczność (bohaterowie tej statystyki to Joakim Noah (2/10) i Luol Deng (3/13) oraz Tyler Hansbrough (2/12).

W grze Pacers na pewno walka na tablicy i różnica 24 piłek!
W grze Bulls rozgrywanie i szanowanie piłki..21 strat to za dużo w perspektywie walki z Orlando Magic/Atlanty Hawks.

Najsłabszy występ – wyraźnie zawiódł : Tyler Hansbrough (2/12 z gry i tylko 6 oczek)

Najlepszy występ – MVP spotkania: Derrick Rose (11/25 z gry, 36 oczek; 8zb. 6as. ale i 6 strat)

Wynik: 96:90 (17:18, 27:29, 23:20, 29:23)

Punktowali:

Chicago: Derrick Rose 36, Carlos Boozer 17 (16 zb), Luol Deng 14, C.J. Watson 7, Kyle Korver 5, Joakim Noah 4 (10 zb), Kurt Thomas 4, Ronnie Brewer 4, Keith Bogans 3, Taj Gibson 2, Omer Asik 0.

Indiana: Danny Granger 19, A.J. Price 13, Jeff Foster 9, Roy Hibbert 8, Darren Collison 8, Mike Dunleavy 8, Paul George 6, Josh McRoberts 6, Tyler Hansbrough 6, T.J. Ford 5, Brandon Rush 2.