Zmęczeni Suns poradzili sobie z Raptors

Toronto Raptors (20-51)
32 29 25 20 106
Phoenix Suns (36-34)
26 29 31 28 114

Niedawno walczyli w wielkim boju z Los Angeles Lakers zakończonym trzema dogrywkami, a już następnego dnia ekipa Phoenix Suns ponownie musiała wyjść do ligowej walki. Poradzili sobie jednak z pewnym wyczerpaniem i pokonali Toronto Raptors. To zwycięstwo docenił trener „Słońc”, Alvin Gentry, który stwierdził, że to było najlepsze zwycięstwo jego ekipy w tym roku.

Początek spotkania był dobry dla Toronto Raptors. Z czasem jednak Suns udało się przejąć to spotkanie. Szczególnie dobrze zagrali w trzeciej oraz czwartej kwarcie. Na 4:25 min przed końcową syreną po wsadzie DeMara DeRozana przegrywali jednak 103:97. Od czego ma się jednak zawodnika kalibru Steve’a Nasha? Kanadyjczyk trafił trójkę, jakiś czas później swoje dołożył Marcin Gortat, a z dystansu poprawił jeszcze Jared Dudley i Phoenix wyszli na prowadzenie 105:103 na 2:14 min przed końcem.

Nie oznaczało to jednak końca emocji. Na jakąś minutę przed końcem utrzymywali cały czas dwupunktową przewagę. Bardzo ważny rzut za trzy trafił jednak Aaron Brooks (po podaniu naszego Gortata). To była kluczowa akcja. Raptors już się po tym ciosie nie podnieśli. Brooks rozegrał naprawdę bardzo dobre zawody. To on był ojcem tego sukcesu swojego zespołu. Pełen energii wszedł z ławki i zdobył 25 punktów oraz rozdał 8 asyst.

Phoenix Suns podchodzili do tego meczu osłabieni nie tylko zmęczeniem. Grant Hill miał objawy choroby i przebywał na parkiecie zaledwie 6 minut. W tym czasie nie oddał nawet rzutów, zebrał tylko 2 piłki i zaliczył jedną asystę. Zbyt długo nie nagrał się również Mickael Pietrus. Po 2 minutach przebywania na parkiecie doznał kontuzji. Zdążył tylko oddać dwa niecelne rzuty i dwukrotnie zablokować rywali.

W takiej sytuacji na wysokości zadania musieli stanąć rezerwowi. O świetnym Brooksie już wspomniałem. Marcin Gortat też dał radę. Zdobył 15 punktów, miał 8 zbiórek oraz 5 bloków. Przyzwyczaiłem się już do takich występów „Polskiego Młota” i to mnie bardzo cieszy, bo kiedyś to było nie do pomyślenia. Otrzymany czas dobrze wykorzystał również Jared Dudley. Rzucił 13 punktów i zebrał 6 piłek.

Przy dobrze dysponowanych rezerwowych nie zawiedli też ci pierwszopiątkowi od których najwięcej się wymaga. Steve Nash zagrał jak… Steve Nash! Jego dorobek to 16 punktów i 8 asyst. W tym oczywiście wliczają się naprawdę ważne rzuty oraz podania. Już nie tak przebojowo jak w „Staples Center”, ale naprawdę dobrze zagrał Channing Frye. Zdobył 14 punktów i miał 7 zbiórek. Mecz z 13 „oczkami” na koncie zakończył Vince Carter. Od dawna mam jednak wrażenie, że ten zawodnik już nie błyszczy jak jeszcze powinien.

Toronto prowadził oczywiście Andrea Bargnani. Włoch zdobył 27 punktów, ale ostatecznie nie zaprowadził do zwycięstwa. Kolejne dobre zawody rozegrał również DeMar DeRozan. Ten drugoroczniak miał 19 punktów i 8 zbiórek. Z ławki niezłe wejścia mieli Leandro Barbosa oraz Sonny Weems. Brazylijczyk uzbierał 14 punktów, a Weems o dwa mniej. Rezerwowi Raptors nie mogli się jednak równać z ich odpowiednikami w Suns. Ławka „Słońc” dostarczyła 63 punkty, a ich odpowiednicy z Toronto 40.

Wszystkim po stronie gości całkiem nieźle kierował Jose Calderon. Zdobył 8 punktów oraz rozdał 13 asyst.