Bobcats też za mocni dla Lakers…

Wygląda na to, że Los Angeles Lakers po serii naprawdę dobrych spotkań wrócili do pewnego dołka. Prezentują się niezbyt dobrze, fani nie tego od nich oczekują. Odnieśli właśnie kolejną porażkę. Tym razem wyraźnym pogromcą „Jeziorowców” został zespół Charlotte Bobcats.

Los Angeles Lakers (38-18)
22 21 17 29 89
Charlotte Bobcats (24-31)
24 25 29 31 109

Nie oszukujmy się, bez obrazy, ale Charlotte Bobcats to nie jest raczej zespół o którego potędze można opowiadać dzieciom przed zaśnięciem. Nie mieli jednak większych problemów w pokonaniu mistrzów z Los Angeles. Lakers na ich tle wyglądali słabiutko i przegrali różnicą dwudziestu punktów. To ich najwyższa porażka w tym sezonie.

Czego zabrakło „Jeziorowcom”? Skutecznością nie rzucili na kolana (44% z gry i 16% za trzy, a Bobcats 51% z gry i 38% za trzy), oddali sporo wymuszonych rzutów, a do tego fatalna obrona. Bobcats momentami bardzo łatwo zdobywali cenne punkty. LAL nie pomogła nawet wygrana deska w stosunku 42:37.

Początek nie zapowiadał jeszcze takiej katastrofy dla gości. Bobcats przez blisko cztery minuty nie mogli trafić z gry. Później jednak już trafiali i to dość często. Pierwsza połowa była jeszcze wyrównana, bo Charlotte prowadziło tylko 49:43. Odjazd rozpoczął się w trzeciej kwarcie wysoko wygranej przez gospodarzy. Ostatnia odsłona meczu to już było tylko dokończenie dzieła zniszczenia.

Najlepszym zawodnikiem Lakers był bez wątpienia Kobe Bryant. Wprawdzie spudłował 11 ze swoich pierwszych 16 rzutów, a w całym meczu jego skuteczność wynosiła 8/20, ale zdobył te 20 punktów. Najważniejsze jest jednak to, że naprawdę chciał coś robić, a o jego kolegach ciężko coś takiego powiedzieć. Gdy nikomu nie szło to właśnie „Black Mamba” brał wszystko na siebie, ale nie wszystko dzisiaj wychodziły. Kobe miał problemy z faulami, a do tego był chory i grał z gorączka. To nie był słynny „Flu Game” Bryanta tak jak kiedyś siedzącego na trybunach Michaela Jordana, ale i tak z całego zespołu gości do Kobe’go można mieć najmniejsze pretensje.

Double-double na poziomie 17 punktów i 10 zbiórek zanotował Pau Gasol. Punktów 10, a do tego 5 zbiórek i tyle samo asyst miał Ron Artest. A co z resztą? Reszty za bardzo nie było…

W Bobcats świetnie spisał się Gerald Wallace. Zdobył 20 punktów i miał 11 zbiórek. Na koniec III kwarty zachował stoicki spokój, wyczekał odpowiednią chwilę i trafił trójkę równo z syreną. To była naprawdę fajna akcja. Dobrze zagrał również Boris Diaw. Autor 16 punktów.

Charlotte miało bardzo silne wsparcie z ławki. Dwóch zawodników wchodząc do gry wniosło ze sobą naprawdę bardzo dużo pozytywów. Pierwszy to Gerald Henderson, który zdobył 18 punktów. To jeden z jego najlepszych występów na parkietach NBA. Henderson został wybrany z 12 numerem w drafcie 2009. Nie ukrywam, że jakoś wierzyłem w tego chłopaka i liczyłem na niego. Początki w najlepszej lidze świata miał jednak ciężkie i grał poniżej oczekiwań. Ostatnio jednak prezentuje się naprawdę dobrze. Czy to oznacza, że nastał czas Hendersona? Oczywiście gry na miarę wielkiej gwiazdy nie ma się co po nim spodziewać, ale takim naprawdę solidnym zawodnikiem może być. Drugim rezerwowym Bobcats, który wyrządził sporo krzywdy Lakers był Nazr Mohammed. Zdobył 16 punktów. Kilka razy z taką łatwością wszedł w defensywę Lakers, że można było tylko kręcić głową z niedowierzaniem.

Lakes zawiedli, Lakers wyglądali na słabych. W środę grają jednak w Cleveland z miejscowymi Cavaliers. O formie „Cavs” wszyscy wiedzą, więc może „Jeziorowcy” tam odniosą przekonujące zwycięstwo, które pozwoli im wstać na nogi?