Pacers wygrywają po świetnej czwartej kwarcie

Indiana Pacers po trzech kwartach przegrywała z Minnesotą Timberwolves 83:90. Ale przecież jest jeszcze czwarta kwarta, a w niej Pacers po prostu zniszczyli Wolves wygrywając 33:15, a w całym meczu 116:105. Była to szósta wygrana w siedmiu meczach Indiany pod wodzą Franka Vogela..

Minnesota Timberwolves (13-40) 105:116 Indiana Pacers (23-28)

(31:31, 27:25, 32:27, 15:33)

Kevin Love – 22 pkt, 15 zb, Nikola Pekovic – 15 pkt, 6 zb

Danny Granger – 19 pkt, 6 zb, 3 stl, Dahntay Jones – 19 pkt, 6-7 FG, 19 min

Pierwsza połowa pierwszej kwarty była lepsza zdecydowanie dla Pacers. Na 6:09 do końca odsłony Roy Hibbert rzucił za dwa i jego Pacers wygrywali już 20:11. W kolejnych 3 minutach Wilki zdołały zmniejszyć stratę do tylko 4 punktów (na 3:27 do końca – 20:24), jednak tylko na tyle było ich stać, dopóki do gry nie wszedł Lazar Hayward, który na 1:35 do końca kwarty przy stanie 22:26 dla Pacers zdobył 7 punktów z rzędu (2 trójki i osobisty) i tym samym na 46 sekund do końca Timberwolves prowadzili 29:26. Prowadzenie utrzymaliby do końca odsłony, gdyby nie Paul George i jego trzypunktowy rzut równo z syreną, który doprowadził do wyrównania (31:31).

Druga kwarta była bardzo wyrównana. Żadnej z drużyn nie udało się w niej uzyskać więcej niż 4-punktową przewagę. Taka różnica miała miejsce na 2:44 do 'halftime’, kiedy po dobitce Danny’ego Grangera jego Pacers prowadzili 50:46. Koszykarze z Indiany nie wygrali jednak tej kwarty, mało brakowało, by po pierwszej połowie był remis, ale na 9 sekund do końca Jonny Flynn trafił za dwa. (58:56 dla Wolves)

Trzecią odsłonę Wilki zaczęły runem 8-1, po którym osiągnęli największą swoją przewagę w tym meczu (66:57 na 8:41 do końca). Pacers musieli zacząć odrabiać straty, co prawie udało im się po trafionych rzutach wolnych Grangera (72:71 na 4:28), ale Wolves znów zaczęli trafiać. Po 2 minutach od tego momentu prowadzili już 83:78. Pacers zdecydowali się na jeszcze jeden zryw, który zbliżył ich na dystans tylko 2 punktów (85:83, 59 sekund do końca), jednak Timberwolves w ostatniej minucie kwarty zdobyli 5 punktów z rzędu i przed ostatnią odsłoną prowadzili 90:83.

Ale w czwartej kwarcie za mocny dla Wilków okazał się Dahntay Jones. Pacers po jego 2 rzutach wolnych na 8:41 do końca objęli prowadzenie (95:94), którego nie oddali już do końca meczu. Jones w ostatniej kwarcie zdobył wszystkie ze swoich 19 punktów, o 4 więcej od całej drużyny Wolves. Ostatnie 2 minuty meczu Pacers wygrali 6-0, co pozwoliło im na powiększenie przewagi z pięciu do jedenastu punktów. Mecz zakończył się wynikiem 116:105 dla Pacers.

Dahntay Jones był w ostatniej kwarcie niesamowity. Zdobył 19 punktów trafiając 6 ze swoich 7 rzutów i był główną przyczyną wygrania przez jego Pacers ostatniej odsłony (33:15). Danny Granger (19 pkt, 6 zb, 3 stl) także dobrze się spisał, czego nie można powiedzieć o Roy’u Hibbercie (6 pkt, 5 zb). Darren Collison nie był skuteczny (8 pkt, 3-11 FG), ale w innych statystykach zaprezentował się lepiej (6 ast, 5 zb, 4 stl). Hibbert i Collison nie dostarczyli wielu punktów, ale zastąpili ich Mike Dunleavy (15 pkt, 19 min), Josh McRoberts (12 pkt) i rezerwowi: Jones, Tyler Hansbrough (14 pkt, 5 zb) i Paul George (11 pkt, 4 zb, 4 ast). Swoje minuty dobrze wykorzystał także AJ Price (8 pkt, 8 zb, 16 min).

Kevin Love (22 pkt, 15 zb) zaliczył 39. double-double z rzędu, co jest najdłuższą serią od 44 double-doubles Mosesa Malone’a z sezonu 1982/83. Nikola Pekovic (15 pkt, 6 zb) był drugim najlepszym zawodnikiem swojej drużyny. Wayne Ellington (14 pkt, 4 zb, 3 ast) i Lazar Hayward (14 pkt) także mogą być z siebie dumni, bowiem dali dobre wsparcie z ławki. Szczególnie Hayward, który zdobył pod koniec pierwszej kwarty 7 punktów z rzędu. O ile Pekovic dobrze zastąpił kontuzjowanego Milicica, o tyle Wes Johnson (4 pkt, 2-7 FG) zastąpił Beasley’a zdecydowanie mniej udanie. Corey Brewer zdobył 12 punktów. Ale pretensje do siebie Wolves mogą mieć jeśli chodzi o obronę. Pozwolili Pacers na ponad 50% z gry i nie potrafili 'ochłodzić’ będącego w czwartej kwarcie 'on fire’ Dahntay’a Jonesa.