Znów się spotykamy

Powiało magią finałów. Minionej nocy pierwszy raz od czasu pamiętnego game seven Boston Celtics zmierzyli się z Los Angeles Lakers. Kobe Bryant zdobył 41 punktów, Kevin Garnett rozbił głowę, a Rajon Rondo miał 16 asyst.

Jack Nicolson, Adam Sandler oraz milion gwiazdek Hollywood, które nie mają pojęcia o koszykówce + kibice, zasiedli wczoraj w Staples Center, by emocjonować się kolejną odsłoną legendarnego pojedynku. Jego pierwsza w tym sezonie część okazała się zwycięska dla gości z Bostonu, gdyż Celtics (36-11) pokonali Lakers (33-15) 109:96…


Los Angeles Lakers 96:109 Boston Celtics (21:22, 33:28, 18:27, 24:32)
Kobe Bryant 41 pkt. 3 zb. oraz Kevin Garnett 18 pkt. 13 zb. 5 as.

 

Duch finałów minionej nocy był bardziej po stronie Celtów, mimo iż to oni przegrali z LA ubiegłoroczne mistrzostwo. Na dobrą sprawę, po stronie gospodarzy grał tylko jeden zawodnik – Kobe Bryant, autor 41 pkt. Black Mamba rzucał tej nocy skąd chciał i ile chciał. W sumie wykonał 29 strzałów, z czego 16 znalazło swoje miejsce w obręczy. Niemniej jednak Bryantowi wyraźnie zabrakło wsparcia kolegów. Średni mecz rozegrał Pau Gasol – 12 pkt. a 15 oczek dołożył Lamar Odom, drugi najbardziej „żywy” zawodnik po stronie LA.

Podobnie jak przed rokiem, także dziś kluczowym elementem rywalizacji okazały się zbiórki i ogólnie rzecz biorąc gra na tablicach. C’s zebrali aż o 13 piłek więcej niż gospodarze (ograniczając ich do 10 w ataku) i jak się okazje na nic zdał się rekord strzelecki Kobego, czy przewaga punktów z kontry (5:18 dla LA). Tablica + Rajon Rondo na wyższym levelu (10 pkt. 16 as.) no i Kevin Garnett (18 pkt. 13 zb.) na trybie „search and destroy” pozwoliły Celtom wygrać ten mecz i przed ewentualną powtórką finałów nabrać trochę pewności w kieszeń na przyszłość.

Lakers nie mieli wczoraj drużyny, bo mecz był solowym koncertem Bryanta, który złamał barierę 27 000 punktów w karierze, stając się jedynym obrońcą obok samego Michaela Jordana, któremu udało się taką granicę przekroczyć. A tymczasem Celtics dziurawili obręcz na 60-procentowej skuteczności rzutów z gry. Nieco trójek wyciągnęli z plecaka Ray Allen (3-7) i Paul Pierce (3-5), a ten drugi zdobył 32 pkt.

I didn’t think anyone else wanted the ball – powiedział po meczu zawiedziony Phil Jackson.

It is another game, but it’s definitely an emotional game especially since losing Game 7 here – Paul Pierce.

Woy9: Osobiście, rozmiary porażki i wygrana zdecydowanie zbiórka zaskoczyły in plus ze strony Celtów. Kobe Kobem, jako drugi najlepiej punktujący obrońca w historii, ale zdecydowanie zabrakło gry zespołu. I to po obu stronach parkietu. Artest grał fatalnie a taku i może powinien odspuścić zapędy ofensywne, a bardziej uważać na swojego vis-a-vie w tym przypadku super grającego Pierce’a (32 oczka).

Zauważyłem dwie reczy, Lakers przegrali w tym sezonie każdy mecz z potencjalnym przeciwkiem na najwyższej półce rozgrywek tj. finały NBA czy finały Konferencji. Jeziorowcy nie są już straszni ani Celtom,ani Mavs, a tym bardziej Spurs czy Heat.

Ta druga to Celtowie chyba mocno nie przyłożyli się do meczu z Arizonie. Było to lekkie przetarcie, bez wielkiego nakładu sił (może demobilizacja?). Fakt faktem, iż były tam techniczne dla Riversa i Garnetta, ale w Staples Center to nie miało żadnego odbicia..Celt’s nie pamiętali o tym w ogóle i byli absolutnie skoncentrowani na rewanżu za finał. Za 11 dni kolejne starcie i to Lakers mają teraz kłopot, jak wyrwać wygraną i przekonać niedowiarków ,że ciągle się liczą w walce o najwyższe trofeum!?

Drugą połowę nazwę majstersztykiem Zielonych. Znów bardzo udanie pierwszą piątkę wsparli KryptoNate i Big Baby (23oczka razem).

Komentarze do wpisu: “Znów się spotykamy

  1. Kobe sam nie pokona Bostonu. Pewnie pojawiają się już głosy, że za bardzo gra na siebie. Tylko z kim on ma grać? Wczoraj w Lakers oprócz „Black Mamby” nie grał nikt! Np. na początku IV kwarty Kobe nie rzucał, rzuali inni, i skończyło się to na naprawdę chaotycznej grze z wieloma niepotrzebnymi rzutami. Gasol po prostu beznadziejnie wypadł. Coś tam zdobył, ale zabrakło w jego grze pewnego charakteru.Bynum po złapaniu czwartego faulu też jakby przygasł. Nie wspomnę już o całej reszcie na czele z Artestem (1/10 z gry!). No może jeszcze Odom coś pokazał.

    Po stronie C’s Pierce zagrał po prostu rewelacyjnie. „Ron Ron” nie dawał sobie z nim rady. Allen też wyrządził sporo krzywdy LAL swoimi celnymi rzutami. Kolejny raz przekonałem się, że Garnett to klasa sama w sobie. Ważnym elementem w grze Bostonu była energia, którą kolejny razem wnieśli Glen Davis i Nate Robinson. Szczególnie ten drugi miał swój dzień. Po Perkinsie widać, że jeszcze potrzebuje sporo czasu na powrót do formy po kontuzji. Rondo w I połowie nie istniał (zaledwie jedna asysta!), ale w drugiej odsłonie odżył. Inna sprawa, że sporo ze swojego dorobku uzyskał dopiero, gdy gra była już rozluźniona.

    Podsumowując – jestem i tak zaskoczony, że Lakers z taką grą tak długo utrzymywali się w grze, bo Boston nie potrafił zdecydowanie odjechać. Dopiero w samej końcówce im się to udało. Kilka akcji Kobe’go to prawdziwe koszykarskie arcydzieło.

    Pozdrawiam

  2. To, że Kobe zagra świetnie było pewne dla mnie w momencie kiedy pojawił się w hali. Wszyscy wiedzą, że Ray Allen pojawia się tam zwykle jako pierwszy rzucając setki razy, żeby się odpowiedno rozgrzać. Bryant był wczoraj w Staples Center nawet przed nim…

    Przy obecnej dyspozycji jak Gasol dostanie się do ASG kosztem Griffina, Love’a czy Aldridge’a to będzie skandal.

Comments are closed.