Kogo warto faulować?

Może się wydawać, że rzuty wolne w koszykówce to mało istotny element. Przecież to tylko jeden punkt. Nic bardziej mylnego. Osobiste bardzo często okazują się kluczowe. Szczególnie, gdy losy meczu ważą się do ostatnich sekund. Może nawet dojść do sytuacji, gdy największa gwiazda zawiedzie na linii i popadnie wtedy w niełaskę fanów.

Kogo w takim razie warto faulować, aby przedłużyć swoje szanse? Kto regularnie zawodzi przy rzutach wolnych?

Można znaleźć sporo zawodników, którzy mieli sezon bez celnego wolnego mimo tego, że pojawiali się na linii i to niejednokrotnie. Np. taki Cedric Simmons przez cały sezon 2007/2008 ani razu nie trafił, a próbował aż dziesięciokrotnie. Przez cała swoją trzyletnią karierę nie zachwycał w tym elemencie i miał 23/59, co daje zaledwie 39%.

Kto z tych największych słabo sobie radził, lub radzi cały czas, przy wolnych? Zacznę może z grubej rury. Wilt Chamberlain – postać, którą zna chyba każdy sympatyk koszykówki. „Szczudło” pobił mnóstwo rekordów, przez cała karierę zdobył 31.419 punktów. To rewelacyjny wynik. Okazuje się jednak, że mogło być tego o wiele więcej. Chamberlein spudłował niemal połowę swoich rzutów wolnych. Trafiał jedynie ze skutecznością 51%. Miał 6057/11862. Zawodnik, który wydaje się niemal idealny miał jednak sporą rysę. Boję się co by wyprawiał Chamberlain, gdyby jeszcze szalał na wolnych.

Kolejny wielki zawodnik (dosłownie i w przenośni), który delikatnie mówiąc nie jest specjalistą od osobistych to Shaquille O’Neal. „Shaq” też przestrzelił prawie połowę swoich wolnych. Jest jednak trochę lepszy od Chamberlaina, bo rzuca ze skutecznością prawie 53%. Tylko w jednym sezonie swojej bogatej kariery przekroczył 60%. Było to w rozgrywkach 2002/2003, gdy grał jeszcze w Los Angeles Lakers. Miał wtedy 62%. Kilka lat wcześniej rozegrał jednak mecz o którym zapewne nie chciałby pamiętać. Miało to miejsce 8 grudnia 2000 roku. Lakers grali z Seattle Supersonic. O’Neal zanotował haniebne 0/11 z wolnych, a jego zespół przegrał. Problemy „Shaqa” z wolnymi są od dawna powszechnie znane od bardzo dawna. Kiedyś nawet wiele osób uważało, że uciekanie do faulowanie to jedyne sposób na częściowe zatrzymanie masywnego centra. „Shaq” próbował już różnych technik rzucania, ale żadna nie przyniosła większych skutków. Przeciwko Denver Nuggets (17.04.2001 r.) potrafił jednak zanotować 13/13 z wolnych. Można? Można!

Prawdziwy wirtuoz deski jakim był bez wątpienia Dennis Rodman też miewał spore problemy przy wolnych. Jego skuteczność całej kariery wynosi zaledwie 58%. Co ciekawe, podczas swojego ostatniego sezonu 1999/2000 grał w Dallas Mavericks i wtedy zanotował swoją najlepszą skuteczność – 71%. Natomiast zaledwie sezon wcześniejszy, w barwach Los Angeles Lakers, był dla niego najgorszy, bo trafiał na poziomie 44%.

Można być prawdziwym twardzielem podkoszowym, ale na linii przerodzić się w zwykłego mięczaka. Następnym takim przykładem jest Ben Wallace. Jego średnia kariery jest jeszcze bardziej przerażająca, gdyż wynosi niecałe 42%! W swoim debiutanckim sezonie 1996/1997 grał w Washington Bullets i wtedy było jeszcze gorzej, bo tylko 30%. Obecny sezon też nie jest udany dla „Big Bena”. Trafia na poziomie 32%. Gorzej było tylko właśnie za czasów, gdy był rookie.

Zakończę ten tekst przypomnieniem pewnego białego centra, który doskonale pasuje do tego zestawienia. Chris Dudley nie był wybitnym koszykarzem, a na dodatek na linii rzutów wolnych zachowywał się anty-koszykarsko. Jego 46% z osobistych na pewno nie przysporzyło mu fanów.

Komentarze do wpisu: “Kogo warto faulować?

Comments are closed.