Moich siedem mgnień dekady

Przeżyć w zdrowiu i szczęściu 10 lat to nie lada wyczyn. Szczególnie dla sportowców, a jeszcze szczególniej dla tych grających w koszykówkę. Dekada to kawał czasu, masa wspomnień, a te mają do siebie to, iż lepiej zapamiętać tylko dobre, szczęśliwe fragmenty…

Najważniejsze finały: Te z 2008 roku i ich zwycięzcy – Boston Celtics. Podopieczni Doca Riversa tworzyli wtedy taki powiew tych najlepszych w NBA lat 90-tych. Paul Pierce, Ray Allen oraz Kevin Garnett byli takim namacalnym odniesieniem do ery Jordanowskiej. I wygrali! Wygrały stare-dobre czasy, które z racji wieku pamiętam jak przez mgłę. Mimo wszystko załapałem się jeszcze na jej końcówkę.

Ostatni mecz Michaela Jordana: To było coś pięknego. 40-letni Jordan w koszulce 23, a naprzeciw sobie jego Washington Wizards i Philadelphia 76ers. MJ rzucił w tamtym meczu 15 pkt. a dwa ostatnie padły po rzutach wolnych. Ostatni mecz żywej legendy nie tylko NBA, nie tylko koszykówki ale i kultury jaką jest sport. Ten człowiek już nic nie musiał, już o nic nie grał, a mimo to dalej robił swoje. Do krańców możliwości. Tak kończą tylko najlepsi.

 

81 punktów Bryanta: Jeżeli można w ogóle mówić o zjawisku „następcy Jordana”, to najbliżej tego pojęcia jest moim zdaniem Kobe Bryant. Najlepszy strzelec w historii Los Angeles Lakers zaczynał karierę, kiedy MJ był już totalnie spełnioną legendą sportu, jednak nigdy nie dokonał czegoś takiego jak Black Mamba pewnego razu w meczu przeciwko Toronto Raptors. Kiedyś, zanim wielka kometa spadła na ziemię, 100 punktów w jednym meczu zdobył niejaki Wilt Chamberlain. Jakieś milion lat później 81 oczek w jednym spotkaniu zanotował właśnie Kobe Bryant. Where. Amazing. Happens.

The Decision: Ostatnie i być może najgorętsze lato tej dekady. Cleveland pogrążone w smutku, ich bóg zrywający jersey Cavaliers w drodze do szatni po przegranym meczu z Boston Celtics. Ostatnia szansa, ostatnia nadzieja na koronację Króla Jamesa przepadła. Kilkadziesiąt dni później LeBron James ogłasza, iż nową dekadę w NBA rozpocznie w koszulce Miami Heat. Moment absolutnie przełomowy w historii tej ligi. Nie chcę na nowo wywoływać dyskusji na temat The Decision. Trudno orzec na ile LBJ postąpił słusznie, a na ile popełnił błąd. Niemniej postanowił pójść własną drogą, a nie drogą innych, a to jest chyba najważniejsze.

 

Polak w finałach NBA: To wręcz paradoksalne, ale dopiero pisząc ten tekst zdałem sobie sprawę, iż jedyny Polak w NBA pod względem walki o mistrzostwo ma dokładnie takie same osiągnięcia, co sam LeBron James. Bo zarówno obecna gwiazda Miami Heat, jak i Marcin Gortat mają na koncie po jedynych, przegranych finałach w karierze. Koszykarzy urodzony w Łodzi swoim udziałem w pojedynku mistrzów obu konferencji na stałe zapisał się do kart historii polskiego basketu. Naszym pierwszym rodakiem, który miał zaszczyt być w kosmosie był Mirosław Hermaszewski. Drugim był Marcin Gortat.

Slum Dunk Contest 2000: W NBA bywa czasem tak, że legendą można stać się w ciągu jednej nocy. Takie szczęście spotkało pewnego razu Vince’a Cartera, a wystarczyło „tylko” kilka, obłędnie nieziemskich wsadów. Koszulkę Raptors z piętnastką na plecach noszę na sobie do dziś, w niemal każdym meczu jaki rozgrywam w wolnych chwilach z kolegami. To był w moim enbiejowskim życiu kolejny przełom. Od czasu Konkursu Wsadów z 2000 roku już nie burzyłem się na to, gdy któryś z kumpli obwieszczał się osiedlowym Jordanem ponieważ ja byłem od tej pory Vincem „Air Canada” Carterem.

 

Game Winner Jamesa przeciwko Magic: Zostając przy esencji tego sportu jaką są niesłychane akcje, wsady itd. kolejnym mgnieniem mojej dekady w NBA był gamer winner LeBrona Jamesa przeciwko Orlando Magic. To były playoffs 2008 i rzut, który utkwił mi w pamięci chyba na całe życie. Emocje równe niejednym finałom. W życiu człowieka są czasem chwile, w których może poczuć się jak bohater świata. Dla Jamesa jednym z takich momentów był właśnie tamten rzut, w tamtym meczu. Czekam na więcej, bo z pewnością takie jeszcze nastaną.

Ta siódemka mgnień, to momenty, które w ciągu tych dziesięciu lat utkwiły mi w pamięci najbardziej. Ogółem było ich oczywiście o wiele więcej, jednak spamiętać je i ogarnąć umysłem jest niemal niemożliwością. A szkoda, bo ta dekada była piękna. Przed nami nowa, zupełnie nieznana. Niby tropy wyznaczone przez największych w NBA są jasne, jednak najpiękniejsza jest niewiadoma i tego się trzymajmy. Szczęśliwego Nowego Roku! Szczęśliwej Nowej Dekady!

 

Komentarze do wpisu: “Moich siedem mgnień dekady

  1. Dla mnie osobiście godnym wydarzeniem dekady było też 35 sekund T-Maca przeciwko San Antonio ;).

    SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU !!!!!!!!!

  2. no mike nie dokonał czegoś takiego jak kobe, bo najwięcej rzucił 69, ale to czego kobas nie dokonał a mike tak to już ciężko zliczyć… np. 63 pkt w play-offs, 37.1 średnio pkt w sezonie, 6 razy MVP finałów, 5 razy MVP ligi etc*etc*etc* chociaż myślę że było to spokojnie w zasięgu Majka tylko Phil nie pozwalał – podobnie było z Kobasem tylko że Kobe się wkurzał na Philla i ten wreszcie pozwalał mu być na boisku gdy był w gazie.

Comments are closed.