Boozer eksplodował

Kolejni rywale bezradnie padają pod kopytami rozpędzonych „Byków”. Chicago Bulls wyraźnie znajduje się na fali. Tym razem o ich sile przekonali się zawodnicy Toronto Raptors.

Chicago Bulls (16-8)
23 40 28 19 110
Toronto Raptors (9-17)
18 26 20 29 93

 

Już pierwsze minuty w Air Canada Centre pokazały kto będzie dominował. Po dwóch minutach gry cztery punkty zdobył Boozer, a dwa dołożył jeszcze Rose i było 6:0 dla gości. Toronto nawet na chwile nie potrafiło wyjść na prowadzenie. Mecz toczył się pod dyktando tego, jak szybko „Byki” kopytami przebierały. W pewnym momencie ich przewaga osiągnęła już poziom 29 punktów. Dopiero w ostatniej kwarcie Raptors zdołali choć trochę zmniejszyć rozmiary klęski.

Bulls byli napędzani przez świetną grę Carlosa Boozera. Zawodnik, który długo leczył kontuzję i na którego wszyscy w Chicago niecierpliwie czekali zagrał rewelacyjne spotkanie. Zdobył 34 punkty i miał 12 zbiórek. To wszystko zaledwie w niespełna 26 minut na parkiecie. Ostatni tego typu występ przytrafił mu się jeszcze w barwach Utah Jazz. Boozer udowadnia, że jest siła, której „Byki” bardzo potrzebowały. Z nim w składzie mogą sporo namieszać w Konferencji Wschodniej. Ten zawodnik stanowi zagrożenie nie tylko pod koszem, ale również na półdystansie. Przy takiej dyspozycji Boozera nikt nie narzekał, że słabszy mecz rozegrał Derrick Rose, który boryka się z pewnymi problemami zdrowotnymi. Rozgrywający Bulls zdobył tylko 6 punktów, ale rozdał 11 ważnych asyst. Jak sam wspomina, już przed meczem wiedział, że to nie będzie jego dzień, ale za to Boozera, któremu wróżył nawet osiągnięcie bariery 40 punktów. Z pozostałych zawodników dobrze zaprezentował się Luol Deng (19 pkt) oraz Kyle Korver (13 pkt).

Osobna kwestia to Joakim Noah. Z niego to niezły walczak i ważna postać dla Chicago. Przeciwko Raptors zanotował 11 punktów i tyle samo zbiórek. Niestety, czeka go przymusowa przerwa od koszykówki. Jakiś czas temu Noah doznał kontuzji kciuka i wymagana jest operacja. Zawodnik będzie pauzował ok. 10 tygodni. Dla Bulls to naprawdę spora strata.

Jeśli jesteśmy już przy kontuzjach to przejdźmy automatycznie do ekipy Toronto Raptors. W kanadyjskiej ekipie juz od jakiegoś czasu nie grają m.in. Jose Calderon i Peja Stojakovic (nie wspominając o Evansie, który ma poważny uraz…), a teraz dołączył do nich lider, czyli Andrea Bargnani. Piątka, którą Raptors wyszli na ten mecz (Bayless – DeRozan – Weems – Johnson – Davis) jest najmłodsza w historii tego zespołu. Średnia ich wieku wynosi zaledwie 22 lata i 239 dni.

O grze Toronto ciężko napisać coś pozytywnego, ale za to można wspomnieć o niezłej formie, którą utrzymuje ostatnio Jerryd Bayless. Był czołowym strzelcem swojej drużyny z 20 punktami na koncie. Lepszy był tylko Leandro Barbosa, który zdołał zdobyć o jeden punkt więcej. Nieobecność Bargnaniego otworzyła furtkę przed Edem Davisem. Pierwszoroczniak pokazał się z dobrej strony notując 10 pkt i tyle samo zbiórek. Nieźle zaprezentował się też wchodzący z ławki Joey Dorsey (12 pkt i 13 zb). Ostatni o którym warto wspomnieć jest DeMar DeRozan (12 pkt). Zupełnie tym razem zawiódł Amir Johnson, który przecież ostatnio radził sobie naprawdę przyzwoicie. Tym razem zdobył jedynie 2 punkty (1/6 z gry) oraz zebrał 3 piłki. Boozer okazał się dla niego zbyt wymagającym rywalem.

Wspomniałem już, że Chicago Bulls jest ostatnio wyraźnie na fali. To było ich siódme zwycięstwo z rzędu. Ostatni raz podobną serię zanotowali w 2006 roku. Bardo dobrze radzą sobie w defensywie. Widać rękę trenera Toma Thibodeau. Ostatni raz 100 punktów pozwolili sobie rzucić na początku grudnia w wygranej po dogrywce konfrontacji z Houston Rockets. Jak długo potrwa jeszcze ta seria? Bez Noaha może być ciężko, ale obecne „Byki” to naprawdę mocna ekipa.